Strona główna Aktualności Czarny Poniedziałek: Komendant i bomba – zamach niczym z gangsterskiego filmu

Czarny Poniedziałek: Komendant i bomba – zamach niczym z gangsterskiego filmu

Dekada lat 90. nie bez powodu kojarzy się w wciąż z nazwiskami słynnych gangsterów: Masy, Słowika, Pershinga i Carringtona. Przez lata policja nie radziła sobie w zwalczaniu gwałtownie rozwijającej się przestępczości zorganizowanej.
Choć najbardziej znane gangi wiązano wówczas z mniejszymi miastami Mazowsza (Pruszków, Ożarów Mazowiecki) Dolny Śląsk odgrywał kluczową rolę na ówczesnej mafijnej mapie Polski.

Tu właśnie, w Janowicach Wielkich (wówczas w woj. Jeleniogórskim) doszło do zbrodni, jakby żywcem wyjętej z pierwszych stron gazet piszących o zamachach organizowanych przez gangsterów.

Komendant

Marek Kliszewski był lekko po trzydziestce, a pełnił już poważną funkcję komendanta policji w Janowicach Wielkich. Był bardzo aktywny na swoim stanowisku, współpracownicy określali go również jako człowieka apodyktycznego, nie znoszącego sprzeciwu – jednym z przejawów mocnego charakteru policjanta był fakt, że na swoich nocnych patrolach zawsze prowadził radiowóz osobiście.

Była to kwestia niezaprzeczalnie ustalona – jeśli komendant był na służbie, zawsze prowadził służbowy samochód.

Tak też było 30 kwietnia 1998 roku, tego wieczora pełnił służbę wraz ze swoim współpracownikiem, podwładnym – Markiem Czarneckim. Dyżur nie zapowiadał się szczególnie pracowicie, trudno się z reszta dziwić, Janowice bowiem były miejscowością, którą nie tylko ominęły wojny gangów, ale i ogółem cięższe przestępstwa. Do tej pory, co najwyżej zdarzały się tam bójki i drobne kradzieże – a i to rzadko.

Funkcjonariusze rozpoczęli swoją zmianę od standardowego wypełniania papierów – o godzinie 21.00 wyruszyli samochodem na rutynowy patrol.

Przed godzina 23.00 policjanci mijali niewielkie skupisko zabudowań o idyllicznej nazwie Jasiowa Dolina. To, co stało się chwile później było czystą makabrą.

Marek Czarnecki wspominał później, że w krytycznym momencie pochylił się lekko do przodu, być może chciał wypatrzeć coś z przodu, ponieważ widoczność była bardzo ograniczona przez burzę.

Dosłownie sekundy później oszołomiony mężczyzna zobaczył skalę zniszczenia – w samochodzie brakowało podłogi, w poszukiwaniu swojego kompana Czarnecki odwrócił się do tyłu i dojrzał komendanta w nienaturalnej pozycji w okolicach tylnej kanapy pojazdu, dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego na co patrzy – Marek Kliszewski leżał z tyłu z oderwana miednicą – w radiowozie wybuchła bomba.

Młodszy rangą policjant po czasie próbował sobie wszystko przypomnieć, jednak w takim szoku trudno o jakąkolwiek pamięć i logikę. To co wiemy na pewno, to że komendant Kliszewski reszkami sił, na samych rękach zdołał wyczołgać się z pojazdu, jego towarzysz nie miał niestety tej możliwości, jednak to on zauważył iskierkę nadziei – migającą diodę radiostacji – udało mu się dzięki temu wezwać pomoc.

Po kilku minutach na miejsce katastrofy przybyły służby ratunkowe, niektóre źródła podają, że widok był tak okropny, że nawet najstarszym stażem funkcjonariuszom zapadł głęboko w pamięć.

Policjanci Czarnecki i Kliszewski trafili niezwłocznie do szpitala. Na uratowanie życia komendanta nie było już jednak szans – szef komisariatu w Janowicach Wielkich zmarł po tygodniu odzyskując przytomność tylko na chwilę.

Śmierć Marka Kliszewskiego to nie tylko strata dla policji, to nie tylko śmierć dowódcy, ale i śmierć ojca oraz męża. Komendant osierocił dwie małe córki oraz opuścił swoją wieloletnią żonę – Bożenę, która na wieść o śmierci męża kompletnie się załamuje.

Janowice to niewielka miejscowość, w związku z tym podział obowiązków domowych w rodzinie Kliszewskich był klasyczny – Marek pracował natomiast Bożena zajmowała się domem i dziećmi, co za tym idzie – nie miała własnego źródła utrzymania, została więc sama z dwójką dzieci na utrzymaniu w głębokiej rozpaczy po utracie męża.

Śledztwo

Początkowo dochodzenie w sprawie komendanta skupiło się właśnie wokół nierzadkich wówczas działań zorganizowanych grup przestępczych. Podobne zamachy bombowe były przeprowadzane niejednokrotnie przez gangsterów, śledczy założyli więc, że Marek Kliszewski musiał zajmować się jakąś sprawą dotyczącą np. przemytników. Ten trop wydawał się być najbardziej oczywisty, najbardziej prawdopodobny patrząc na czas w jakim się to stało, jednak, gdy funkcjonariusze zaczęli przeglądać akta spraw jakimi zajmował się ich kolega, absolutnie nic nie pasowało do tej teorii.

Tym bardziej – policjanci czuli, że muszą jak najszybciej znaleźć inny trop i poprowadzić śledztwo dalej. Śledztwo ważne i prestiżowe – dotyczące śmierci komendanta policji na służbie.

Szukając dalej śledczy trafili w gabinecie Kliszewskiego na wezwanie do sądu w charakterze świadka: zmarły miał zeznawać w sprawie o uszkodzenie ciała – niestety ten trop okazał się być ślepą uliczką – osoby zamieszane w sprawę miały żelazne alibi.

Podejrzewano również, że Kliszewski mógł mieć informacje na temat zabójcy z tamtych czasów tzw. jeleniogórskiego Janosika. Okazało się jednak, że groźny przestępca nie mógł przebywać wówczas w okolicach Janowic.

W obliczu tych niepowodzeń, śledczy uznali, że muszą zacząć od bezpośredniej przyczyny tragedii – ładunku podłożonego w radiowozie.

Bomba była produkcji domowej, jednak – co zaskakujące, posiadała radiowy zapalnik, A to oznaczało, że sprawca musiał znajdować się w niezbyt dalekiej odległości od radiowozu w momencie wybuchu. Prosta konstrukcja zapalnika pozwalała odpalenie ładunku pilotem z odległości kilkudziesięciu, maksymalnie kilkuset metrów.

Mając już informacje na temat bomby, śledczy postanowili obrać ten trop i sprawdzić, kto niedawno przed zamachem w okolicach Jeleniej Góry wypytywał i materiały bądź ładunki wybuchowe.

Ta droga okazała się strzałem w dziesiątkę, mimo że policjanci trafiali wcześniej na same ślepe tropy, i nigdzie nie dowiedzieli się o nikim kto chciał zakupić bombę lub jakiekolwiek składniki potrzebne do jej skonstruowania w końcu nadszedł upragniony przełom.

Okazało się, że był faktycznie w Jeleniej Górze ktoś, kto szukał materiałów wybuchowych – co więcej – okazało się, że był to mężczyzna z Janowic o imieniu Marek – dokładnie tak, jak ofiara. Kim był Marek S. i jaki przyświecał mu motyw?

Mąż (nie)idealny

Bożena wyszła za mąż za Marka Kliszewskiego młodo, we wczesnych latach 80. Małżeństwo było naprawdę udane. W 1985 roku na świat przyszła Emilka, pierwsza córka pary. Co prawda to Bożena była bardziej podekscytowana i szczęśliwa, ale Marek również cieszył się z potomstwa, wszystko jednak zmieniło się kilka miesięcy później.

W listopadzie tego samego roku Bożena odkryła, że ponownie jest w ciąży – niewiele myśląc w euforii pośpieszyła, aby podzielić się dobrą nowiną z mężem. Marek był jednak wściekły, nie chciał drugiego dziecka – zażądał od żony dokonania aborcji.

Początkowo kobieta protestowała, nie mogła uwierzyć, że jej dobry mąż i tata Emilii kazał jej dokonać takiej rzeczy. Co gorsza – Marek zaczął znęcać na nad kobieta psychicznie – mówił jej, że ma usunąć ciążę albo się wynosić.

Zdesperowana Bożena uznała więc, że nie ma wyjścia – wtedy coś w niej pękło – od tamtej pory codziennie czuła ból utraty i nienawiść do mężczyzny, którego poślubiła.

W toku śledztwa i przesłuchań wyszło na jaw, że Marek Kliszewski – szanowany obywatel Janowic – nie tylko kazał żonie dokonać aborcji, ale i znęcał się nad nią, psychicznie, fizycznie i seksualnie – notorycznie dopuszczał się, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, gwałtów małżeńskich.

Kilka lat później na świat przyszła druga córka pary – tym razem kobieta postawiła na swoim i urodziła dziecko. Marek cieszył się z pierwszego dziecka, jednak nigdy nie interesowało go wychowywanie ani pierwszej ani tym bardziej drugiej córki, Bożena zeznała później, że nie brał nawet dzieci na kolana w obawie o to, że pogniotą mu koszulę i spodnie – nie był raczej typem obecnego emocjonalnie ojca.

To jest właśnie moment, w którym w życiu Bożeny pojawił się przyjaciel z młodości – Marek S.

Wpadli na siebie w parku, on również był na spacerze ze swoimi dziećmi, początkowo spotykali się jako znajomi, Marek S. miał żonę, z którą jednak miał problemy małżeńskie. Bożena czując, że wreszcie ktoś ją rozumie zaczęła się coraz bardziej angażować w tą relację, tak samo jak jej stary znajomy – aż w końcu rozpoczęli romans.

Kobieta po raz pierwszy w życiu zobaczyła, co oznacza wsparcie partnera i poczucie bezpieczeństwa. Marek nie tylko był w niej szaleńczo zakochany, ale i dbał o jej córki, gdy młodsza z dziewczynek wykazała talent muzyczny opłacił jej lekcje muzyki, za które ojciec dziecka absolutnie nie chciał płacić. Marek S, rozstał się również z żoną i chciał w całości zaangażować się w związek z nową partnerką.

Pech chciał – jak to w małych miejscowościach bywa – że informacje o romansie dotarły w końcu do komendanta. Przerażona Bożena skonfrontowała się z mężem, który o dziwo był całkiem spokojny, jednak powiedział jej coś co przypieczętowało jego los – prędzej zastrzeli kobietę, niż da się tak upokarzać.

Marek S. postanowił z kolei, że postraszy agresywnego męża – policjanta, uznał, że gdy Marek Kliszewski zobaczy na co go stać w obronie ukochanej to zważy na słowa i da jej spokój, może nawet da rozwód a wtedy będą mogli ułożyć sobie życie we dwoje.

Wymyślił plan, w który wprowadził Bożenę – miał skonstruować niezbyt mocną bombę, która nie miała być zabójcza – jak już wiemy, ta część planu zawiodła.

Marek S, miał przy tym niesamowitego pecha – mężczyzna, od którego zakupił potrzebne materiały był również policyjnym informatorem – tak właśnie śledczy dotarli do sprawcy i w końcu mogli ogłosić, że złapali mordercę policjanta na służbie.

Wyrok

Już w czerwcu następnego roku odbyła się rozprawa, w której oskarżonymi byli zarówno Marek S. i Bożena K. Kobieta zatrzymana wcześniej przez policję początkowo nie przyznawała się do winy, chciała prawdopodobnie chronić ukochanego, jednak pod naciskiem policjantów w końcu pękła, opowiedziała wszystko.

Sąd okręgowy w Jeleniej Górze skazał w czerwcu 1999 roku Marka S. i Bożenę K. na 25 lat pozbawienia wolności, zarówno oskarżony jak i oskarżona złożyli apelacje –Sąd Apelacyjny uprawomocnił jednak wyrok niższej instancji.

Zasądzony wyrok zakończy się w 2024 roku.

Aleksandra Zielińska

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Aktualności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Czarny Poniedziałek: Zbigniew Czajka. Bezlitosny świdnicki pedofil i morderca [18+]

Dzisiejszy Czarny Poniedziałek to historia przerażającej zbrodni popełnionej na małym dzie…