Strona główna Aktualności Temat z lampy wyjęty [felieton]

Temat z lampy wyjęty [felieton]

W samym środku Wrocławia stoi sobie uliczna lampa. Od kilkudziesięciu lat porasta bluszczem. Wszystko dzieje się w miejscu bardzo odpowiednim do porastania – przy płocie ogrodu botanicznego.

Pewnego styczniowego dnia pospolita betonowa lampa, wraz z bluszczem, przestają być zwyczajne – stają się wiralem, atrakcją turystyczną, wielkim hitem polskiego internetu.

Cóż w tym złego? Nic. Ciekawego – i owszem.

Co zarośnięta lampa miejska „niczym z obrazów Beksińskiego” mówi o nas samych?

Zacznijmy od ujęcia historycznego.

Dziennikarze, którzy zawodową przygodę rozpoczęli jeszcze w latach 90. bez trudu rozszyfrują skrót T.Z.D.W. oznaczający, bez wchodzenia w szczegóły, temat wyjęty z litery „D”.

Pierwsze hity gatunku również obracały się wokół ciut upiornie ujętego styku przyrody i wytworów cywilizacji. Był na przykład wieloryb, który wpłynął do Bałtyku i zmierzał następnie Wisłą do betonowej tamy we Włocławku (tabloid „FAKT”) – przy zaporze grzecznie zawrócił, machając na pożegnanie płetwą ogonową. Wyjaśnijmy dla porządku; wieloryb w Bałtyku pojawił się w 2011 istotnie, niestety – zdechły.

„Lampa jak z Beksińskiego” jest trochę takim wielorybem epoki mediów społecznościowych, ale czy tylko tym?

Czarne złoto eskapizmu

W czasach, w których najcenniejszym dobrem stało się przykucie bodaj na chwilę czyjejś uwagi, tematy w rodzaju wrocławskiej lampy są na wagę złota.

Główne polskie portale przyjęły od co najmniej dekady kształt zbliżony do papierowych tabloidów – mieszając razem rzeczy ważne, błahe, lekką rozrywkę, zagadki, wieści ze świata i z seriali, porady kuchenne, sport i nekrologi. Nie wszędzie na świecie tak to wygląda – ale internet jest także lustrem podstawionym narodom i społeczeństwom. Takie macie internety, jakie dzieci chowanie – trawestując klasyka.

Metodą na przykucie uwagi głównych polskich portali horyzontalnych jest najczęściej mieszanka makabry, czegoś związanego z seksem i niezwykłości – najlepiej połączonych w jeden news. Nie chcąc epatować makabrą na tę samą modłę, dam tylko jeden przykład: główną stronę trzeciego co do wielkości portalu w kraju zapełniał przez dwa dni z rzędu 12-latek, który włożył sobie (w Chinach) termometr do penisa.

Oto temat, który „się klika” – nomen omen, termometr epoki. Nawet w pismach poważniejszych, w poczciwej i zasłużonej dla popularyzacji nauki Gazecie Wyborczej na przykład, seks pojawia się na czołówce regularnie – w bardzo osobliwej, unaukowionej lekko postaci: hałas przeszkadza krabom w seksie. Jak żyć z taką wiedzą?

Jeśli dodamy do tego powszechne zmęczenie trwającą trzeci rok epidemią, dobiegającą rocznicy wojną w Ukrainie, inflacją, marnymi wiadomościami ze świata polityki i gospodarki, cóż pozostaje… Pozostaje ucieczka – w świat mniej lub bardziej baśniowy.

Ptaszki, elfy i wampiry z Volterry

Socjologowie odkryli dawno ciekawą zależność – w krajach, w których ludzie tracą wolność, przybywa masowo amatorów obserwacji zwierząt, zwłaszcza ptaków.

W społeczeństwach, w których ludzi przygniata niepewność, zwątpienie i zmęczenie przybywa uciekających w świat świadomej lub nieświadomej iluzji.

Współczesny eskapizm przybiera rozmaite formy kulturowe – pozwala zamieszkać niewinnie w świecie elfów Tolkiena, seriali o smokach, japońskich kreskówek, koreańskich boysbandów, powieści o wampirach i anielicach.

Ślad za marzeniami idą zazwyczaj pieniądze, czasem decydujące o kondycji gospodarczej dużych społeczności.

Volterra to prastare, piękne toskańskie miasto – położone nieco na uboczu turystycznych szlaków. A raczej – położone niegdyś na uboczu. Amerykańska pisarka Stephanie Meyer, autorka sagi „Zmierzch” (traktującej o miłosnych perypetiach młodych i seksownych wampirów) przeniosła senne włoskie miasteczko w samo epicentrum popkultury. Meyer wyjaśniła przy tym, z rozbrajającą szczerością, iż nigdy osobiście w Volterze nie była – po prostu podobała jej się nazwa miasta, w którym umieściła część fabuły swych książek.  

W odróżnieniu od Stehanie Meyer, nie czytałem „Zmierzchu”, byłem za to w rozkwitłej turystycznie Volterze – miejscu pięknym i niezwykłym. Amatorom wrażeń „jak z Beksińskiego” polecam je szczególnie. Wiele wolteriańskich hoteli i hosteli powstało na terenie ogromnego, starego, opuszczonego w większej części szpitala psychiatrycznego (ważnego ośrodka w skali ogólnowłoskiej) – lamp jak z horroru nie brak tam na ulicach.

Omijaliśmy, jak dotąd, pytanie kluczowe: czy ucieczka w świat „niewinnych” fantazji może mieć również skutki groźne. Życie dopisało tu komentarz w sposób ironiczny – w czasie, gdy polski internet zdobywała latarnia z ulicy Sienkiewicza, w odległej Brazylii tłum zwolenników przegranego prezydenta Bolsonaro szturmował parlament i budynki administracji – niemal dokładnie w drugą rocznicę podobnych wydarzeń w Washington D.C.

Fanatyczni zwolennicy Trumpa i Bolsonaro to przedziwna mieszanka ludzi ogarniętych teoriami spiskowymi (reptilianie, Q-anon), antyszczepionkowców i członków eskapistycznych sekt protestanckich, szukających ucieczki od rzeczywistości w „bezpośrednim” kontakcie z Bogiem (zastrzeżenie – mowa tu o zwolennikach fanatycznych, są jeszcze miliony umiarkowanych popierających obu liderów z mniej ekscentrycznych powodów).
Co ciekawe, obaj politycy lubią przedstawiać się jako „latarnicy” – stojący na czele łodzi brodzącej po bagnie współczesnej demokracji.

Nie traktujmy tylko Brazylii jako „egzotyki” – południowoamerykański gigant, to kraj o wielkich (o wiele dłuższych niż Polska – mało kto o tym pamięta) tradycjach demokratycznych, w którym mieszka cała masa ludzi pochodzących z ziem polskich, z biednej Galicji zwłaszcza.

Puenta tego felietonu jest więc prosta – najciemniej bywa właśnie pod latarnią. Zwłaszcza, gdy pogrążeni w marzeniach niewinnych nie dbamy o kruche ramy strzegące jako takiego ładu i racjonalności w życiu publicznym.

Ale nie wszystko stracone: warto iść śladem realnej Volterry i na lampie „jak z Beksińskiego” coś zarobić i coś wypromować. Polscy leśnicy mają już praktykę w ustawianiu platform widokowych w dziwniejszych miejscach. Szkoda więc ogromna, że marzenia te (wraz z bluszczem) zostały chwilowo podcięte przez pracowników TAURON-u kierujących się bezdusznymi przepisami. Ale marzenia (i bluszcz) nie giną tak łatwo i odrastają dumnie.

Maciej Wełyczko

P.S. Poprosiliśmy sztuczną inteligencję (firmy Craiyon) o wygenerowanie relacji prasowej z wizyty eksprezydenta Jaira Bolsonaro we Wrocławiu – wyszło również „jak z Beksińskiego”. Rzeczywisty Bolsonaro nigdy we Wrocławiu nie gościł – ale czy na pewno ma to w dzisiejszych czasach znaczenie?

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Aktualności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Agnieszka Rybczak przewodniczącą Rady Miejskiej Wrocławia. Zadziwiający dwugłos w klubie KO – rozłam na horyzoncie?

Agnieszka Rybczak, doświadczona wrocławska radna (w kwietniowych wyborach samorządowych zd…