Strona główna Aktualności Krwawy egzamin – brutalne zabójstwo wrocławskiego profesora

Krwawy egzamin – brutalne zabójstwo wrocławskiego profesora

Wrocławskie zbrodnie z okresu PRL często pozostają zapomniane w gąszczu głośnych i brutalnych spraw przełomu XX i XXI wieku.  

W ramach Czarnego Poniedziałku udało się dotrzeć się do kilku mrożących krew w żyłach historii z okresu PRL. Dziś opowiemy o głośniej swego czasu sprawie zabójstwa pewnego wrocławskiego profesora.

Egzamin

Maj i czerwiec to miesiące wzmożonej aktywności uczniów i studentów – egzaminy, kolokwia, sprawdziany i zaliczenia spędzają młodzieży sen z powiek, a zdanie przedmiotu z pewnością przynosi ulgę po długim okresie nauki i nerwów.

Nie inaczej było z pewnością w przypadku Jerzego – studenta Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych – dokładnie 30 maja 1967 roku młody adept sztuki miał zdawać egzamin ustny z języka angielskiego.

Mieszkanie profesora Franciszka znajdowało się przy dawnym placu PKWN (czyli obecnym Placu Legionów), wykładowca miał w zwyczaju egzaminować studentów w swoim mieszkaniu, tam też przyjmował klientów. Oprócz pracy na uczelni zajmował się tłumaczeniami. Profesor, prócz angielskiego, posługiwał się biegle łaciną, francuskim i niemieckim.

Jerzy przybył pod dom profesora znacznie wcześniej, około godziny 08:20, zdawać miał o 09:00 – nie śmiał przychodzić pod drzwi wykładowcy wcześniej. Usiadł na podwórkowej ławce, aby powtórzyć materiał. Z ławki zobaczył, że około 08:30 Franciszek wyszedł na zakupy. Gdzieś w gąszczu przemieszczających się ludzi widział też dwóch mężczyzn – jednak, niestety, nie przyjrzał im się dokładnie.

Godzina zero

Kilka minut przed 09:00 Jerzy udał się w końcu pod drzwi profesora, zestresowany student marzył z pewnością, aby mieć to już za sobą – w końcu zadzwonił to drzwi wykładowcy i… nic – nikt nie otwierał. Za drzwiami młody mężczyzna słyszał jakieś dziwne dźwięki – jakby rzężenie – jednak to nie zaniepokoiło go zbytnio, zadzwonił więc ponownie.

Zza drzwi dobiegł do męski głos z pytaniem po co przyszedł, Jerzy wyjaśnił, że przyszedł do profesora na egzamin na godzinę 09:00, na to męski głos odparł, że profesor jest jeszcze zajęty i aby chłopak wrócił za 10 minut.

Skonsternowany student postanowił przysiąść więc na półpiętrze powyżej piętra, na którym mieszkał wykładowca i poczekać. Po kilku minutach drzwi mieszkania otworzyły się, a na klatkę wyszli dwaj mężczyźni – jeden znacznie niższy od drugiego, oboje dość młodzi, choć jeden wyglądał na znacznie młodszego.

Gdy mężczyźni zobaczyli studenta, jeden z nich zachował się tak jakby chciał do niego podejść, jednak drugi go zatrzymał, w końcu zamknęli za sobą drzwi na klucz odeszli w tylko im znanym kierunku.

Jerzy zszedł z półpiętra, aby w końcu podejść do egzaminu, ponownie zapukał do drzwi egzaminatora, jednak dalej nie dane mu było dostać się do środka, nikt nie otwierał a z wewnątrz nie było słychać już żadnych dźwięków.

Tym co jednak zdecydowanie student zauważył była… krew wylewająca się spod drzwi mieszkania profesora Franciszka.

Chłopak bardzo się przestraszył i czym prędzej poszedł zapukać do mieszkania obok aby prosić o pomoc sąsiada, z nim również udał się na najbliższy komisariat Milicji Obywatelskiej – mieszczący się, tak jak i dziś, przy Podwalu.

Pod drzwi Franciszka powrócił student w towarzystwie sąsiada oraz milicjanta, który nie mogąc dostać się przez drzwi postanowił użyć do tego celu balkonowej balustrady.

Niestety, w środku funkcjonariusz zastał już nieżyjącego profesora, jego ciała leżało w kałuży krwi na przedpokoju i nosiło wiele śladów brutalnej zbrodni.

Śledztwo

Już na pierwszy rzut oka widać było, że zabójstwo było bardzo brutalne. Funkcjonariusze sprawdzili całe mieszkanie profesora, jednak nie wiedziano tak naprawdę co mogło zginąć, z pewnością zabójcy wiedzieli po co przyszli, jednak o dziwo, nie znaleźli dużej sumy pieniędzy, którą skrywał Franciszek.

To podsunęło śledczym myśl, że być może motywem nie był rabunek. Doświadczeni kryminaliści mogli miejsce zbrodni upozorować tak aby wyglądało właśnie na motyw rabunkowy.

Sekcja zwłok profesora wykazała kilka ran tłuczonych głowy, których konsekwencjami było wiele złamań pokrywy i podstawy czaszki oraz zmiażdżenie mózgu. Ponadto na ciele denata odnaleziono trzy rany kłute klatki piersiowej, z czego jedna z pewnością została zadana już w momencie, gdy mężczyzna był już bardzo osłabiony poprzednimi ranami.

Mimo tych obrażeń Franciszek musiał się bronić, ponieważ na jego dłoniach i rękach znaleziono rany obronne.

Śledztwo początkowo skupiło się na sprawdzaniu bliskich profesora, badano czy nie miał on żadnych wrogów lub czy nie uwikłał się w jakieś szemrane interesy. Nie pomogły nawet częściowe odciski palców pozostawione przez sprawców na miejscu zbrodni.

Później śledczy zaczęli przyglądać się osobom ze świadka przestępczego, recydywistom i ludziom z grubą kartoteką i wyrokami za napady i kradzieże. Pomimo starań milicjantów, przez ponad pół roku sprawcy pozostawali na wolności.

Do przełomu doszło w listopadzie 1967 roku, kiedy to funkcjonariusze MO dostali zgłoszenie o dwóch mężczyznach, którzy mogli mieć ze sprawa wiele wspólnego.

Sprawcy

Starszy z nich, 35 – letni Józef, z zawodu felczer medycyny, pochodził z robotniczej rodziny, po skończeniu szkoły felczerskiej w Łodzi zaciągnął się do wojska i tam też wykonywał dość długo swój zawód. Choć miał stabilną pracę i perspektywy na spokojne życie jego skłonność do mataczenia dała o sobie znać dość szybko. Aby dorobić do pensji wykorzystał pewnego młodego rekruta, zapewnił go, że dzięki swoim „znajomościom” może załatwić, aby ten nie został powołany do wojska, miało to kosztować młodego chłopak 5000 zł. Ostatecznie Józef „za fatygę” zarobił mniej i, jak nietrudno się domyślić, nie dotrzymał słowa. Niezgrabny przekręt wyszedł na jaw – mężczyzna został skazany na ponad 2 lata pozbawienia wolności.

Po wyjściu z więzienia, ponownie zatrudnił się w swoim zawodzie, jednak dalej „na boku” próbował wyłudzać pieniądze, za co znów trafił do więzienia – co z resztą rozbiło jego rodzinę.

Drugi z podejrzanych, 19 – letni Zbigniew, pomimo znacznie młodszego wieku miał już nader obfitą kartotekę kryminalną, pochodził z dysfunkcyjnej rodziny przez co już jako bardzo młody chłopak wszedł do przestępczego półświatka.

W latach 60. XX wieku Wrocław obfitował w grupy przestępcze. Ludzie z półświatka spotykali się w szemranych lokalach, takich jak „Bambino” –  prawdopodobnie tam dwaj mężczyźni spotkali się po raz pierwszy.

Poznał ich ze sobą inny przestępca o przezwisku „Ziutek Brandzel”, zaproponował Józefowi „interes życia” polegający, w uproszczeniu, na sprzedaży podrobionych dolarów amerykańskich na polskich wsiach.

Plan na biznes został jednak porzucony, kiedy Józef zaproponował Ziutkowi wspólny napad – jeszcze w więzieniu słyszał o pewnym wrocławskim tłumaczu, który w domu miał ukrywać niemałą fortunę – nawet 700 000 zł. Mężczyźni postanowili zatem współpracować. Ziutek wciągnął w napad również 19 – letniego Zbigniewa, do którego miał wielkie zaufanie po tym, jak młodziak nie wydał go po wpadce przy „wspólnej robocie”. Nastolatek wszedł w ten plan bez najmniejszego zawahania.

Mężczyźni postanowili przyjść do mieszkania profesora pod pretekstem przetłumaczenia tekstu, potem mieli go ogłuszyć i zabrać z mieszkania tyle pieniędzy i kosztowności, ile tylko daliby radę – jeszcze wtedy nie zakładali wcale zabójstwa.

Plan

Pomimo dogadania wszelkich szczegółów, tuż przed napadem Ziutek się z niego wycofał, miał jakieś „złe przeczucia”. Dwaj pozostali mężczyźni postanowili zatem sami podjąć się napadu. To wtedy uznali, że profesora będzie trzeba prawdopodobnie „uciszyć”.

O planie rozmawiali dość długo, ustalili co kto ma robić, Zbigniew odbywał praktyki w zakładach mięsnych i jeszcze z tamtych czasów miał w domu długi rzeźnicki nóż, to nim postanowili zaatakować wykładowcę. Józef przyznał później w zeznaniach, że uznali, iż jego „finka” będzie za krótka.

29 maja wieczorem mężczyźni udali się pod mieszkanie profesora, jednak wtedy usłyszeli, że oprócz Franciszka w środku znajduje się ktoś jeszcze, poza tym na klatce jak i całym osiedlu było sporo ludzi, postanowili więc dokonać napadu nazajutrz rano, gdy większość sąsiadów będzie już w pracy.

Jak postanowili tak tez zrobili, feralnego poranka 30 maja Józef zadzwonił dzwonkiem do mieszkania profesora, weszli do niego razem ze Zbigniewem i przedstawili prośbę jaką było przetłumaczenie niemieckojęzycznej książki. Franciszek wyjaśnił potencjalnym klientom, że nie zajmuje się już tłumaczeniem książek, wtedy starszy z napastników wspomniał o tym, że jego znajomy ma dziedziczyć duży spadek i będzie potrzebował przetłumaczenia pewnych dokumentów, poprosił więc tłumacza o wycenę, ten jednak odparł, że aby tego dokonać musi najpierw dokumenty zobaczyć.

W tych okolicznościach mężczyźni podziękowali i udali się do wyjścia, zgodnie z planem pierwszy wyszedł Józef, drugi – Zbigniew – przy podawaniu ręki Franciszkowi przytrzymał ją i pociągnął mężczyznę w dół.

Wtedy właśnie zaznajomiony z anatomią Józef wyjął 15 – centymetrowe ostrze i zadał pierwszy cios.

Jak wiemy z późniejszej sekcji, profesor został bardzo brutalnie pobity i poraniony. Napastnicy planowali nawet jeszcze pozbycie się sąsiadki, która widziała ich po drodze, gdyby zaszła taka potrzeba, nie mieli żadnych skrupułów.

Po zabójstwie Józef i Zbigniew przeszukali całe mieszkanie, jednak ogromnych pieniędzy nie zdołali odnaleźć, zabrali zatem całą gotówkę jaką znaleźli, budzik profesora, jego długopis oraz zegarek, który Zbigniew ściągnął z ręki zmarłego.

Całe łupy, które wtedy zdobyli były warte… 600 zł – tyle znaczyło dla tej dwójki ludzkie życie.

Kara

Zbigniew i Józef zostali zatrzymani i przesłuchani, ich rysopisy idealnie pasowały do opisu otrzymanego od studenta Jerzego. Zgadzał się również wzrost i szacunkowy wiek, co więcej sprawcy pomimo starań nie mieli alibi na dokładny czas zbrodni – mimo, że wcześniej próbowali sobie takie stworzyć.

Pierwszy pod naciskiem przesłuchujących go milicjantów pękł młodszy – Zbigniew, wyśpiewał wszystko o napadzie, planie i łupach. Najwidoczniej przeczucia Ziutka co do tego młodzieńca nie były trafne.

Józef początkowo do niczego się nie przyznawał, wiedział bowiem, że wyczyścili dokładnie miejsce zbrodni ze wszelkich możliwych śladów. Nie miało to jednak znaczenia, wobec zeznań młodego Zbigniewa.

Biegli psychiatrzy zbadali parę zabójców i orzekli, że żaden z nich nie jest ani nie był niepoczytalny w chili popełniania przestępstwa. Uznali, że Józef jest psychopatą jednak nie wyklucza go to z pełnej odpowiedzialności za popełnioną zbrodnię.

Sąd Wojewódzki we Wrocławiu – dla, którego notabene pracował wcześniej profesor Franciszek – uznał oboje sprawców za winnych i wymierzył im surowe kary.

Zbigniew ze względu na wiek oraz przyznanie się do winy otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności.

Józef natomiast został przeniesiony do aresztu w Poznaniu tak aby nie mógł zastraszyć żadnych świadków – jak to miał wcześniej w zwyczaju. Otrzymał najsurowszą z możliwych kar – karę śmierci.

Wyrok na zabójcy profesora został wykonany poprzez powieszenie, 25 marca 1969 roku w Poznaniu. Tam tez spoczął na jednym z poznańskich cmentarzy.

Aleksandra Zielińska

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Aktualności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Czarny Poniedziałek: Zbigniew Czajka. Bezlitosny świdnicki pedofil i morderca [18+]

Dzisiejszy Czarny Poniedziałek to historia przerażającej zbrodni popełnionej na małym dzie…