Strona główna Kultura Pamiętajmy o ogrodach, nie zapominajmy o zwierzętach i ludziach – seria powieściowa Katarzyny Kostołowskiej

Pamiętajmy o ogrodach, nie zapominajmy o zwierzętach i ludziach – seria powieściowa Katarzyny Kostołowskiej

O książkach z ROD „Morele” w roli głównej, ogródkach działkowych, perypetiach bohaterów – ludzkich i zwierzęcych – oraz o Wrocławiu z pisarką i prawniczką Katarzyną Kostołowską rozmawia Olga Szelc

Olga Szelc: Za co można pokochać ogrody działkowe i czy jest coś, co Cię w nich irytuje?

Katarzyna Kostołowska: Ogrody działkowe kocha się z całego mnóstwa powodów i pewnie każdy działkowiec ma jakieś własne. Ja kocham za to, że w ogóle są, że mam w jednym z nich swoją działkę, a na niej może nie o doskonałej prezencji, za to pyszne, niechemiczne plony, kwiaty rodzące się z samodzielnego wysiewu i całą masę innego dobra. Mogłabym wymieniać bardzo długo, jednak najważniejszym z dobrodziejstw, jakie daje mi działka jest radość. Czysta radość z dbania o kawałek ziemi, pracowania na nim, z samego na nim przebywania. Ogród czyści głowę, zostało to udowodnione naukowo, a ja jestem chodzącym przykładem. Naprawdę nic nie poprawia mi nastroju tak jak działka. Jest wytchnieniem i lekarstwem na całe zło tego świata. Także w dosłownym sensie. Ogrody działkowe to przecież enklawy bioróżnorodności. W zatłoczonych, zasmogowanych miastach stanowią wartość nie do przecenienia. Na stosunkowo niewielkich obszarach gromadzą olbrzymie zróżnicowanie gatunków roślin, które z kolei stanowią środowisko dla życia zwierząt, głównie ptaków i owadów, w tym zapylaczy, bez których żadnego życia by nie było. Spełniają więc funkcje ekologiczne, w tych czasach niemal ratunkowe. W tym kontekście mogę powiedzieć, co mnie w ogrodach działkowych irytuje. Bo irytują mnie ludzie, a konkretnie ci, którzy tego nie rozumieją. Bo niestety zdarzają się działkowcy, którzy koszą murawy do zera, stosują chemiczne opryski w czasie oblotu pszczół, wybijają krety i z lupą w ręku tropią na rabatach tak zwane chwasty. Nie rozumieją, że wszystko jest po coś. Albo nie wiedzą…

Akcja Twojej najnowszej powieści dzieje się w ROD „Morele” we Wrocławiu. Czy ten ogród istnieje naprawdę? Czy też w większości jest jednak miejscem wyobrażonym?

„Morele”, tak jak napisałam w posłowiu pierwszej części serii, czyli powieści „Księga urodzaju” nie istnieją naprawdę. We Wrocławiu nie ma ogrodu o takiej nazwie, nie ma prezeski zarządu Janiny Skórki, nie ma różowego domu działkowca. Aż trochę żal… Jednak choć „Moreli” nie ma, jest – w samym Wrocławiu – ponad sto pięćdziesiąt innych ogrodów działkowych, które niczym od „Moreli” się nie różnią. Są tak samo piękne, tak samo potrzebne i codziennie przychodzą na nie ludzie podobni do bohaterów moich książek. Mający swoje życie „pozadziałkowe”, swoje kłopoty, swoje traumy i swoje historie, które siłą rzeczy dają się poznać działkowym sąsiadom. Wszak działkę od działki może dzielić płotek o maksymalnie metrowej wysokości, na dodatek ażurowy. Przynajmniej tak stoi w regulaminie ROD (śmiech). 

Ogród numer czterdzieści” to trzecia część cyklu ROD Morele, ale też w powieści znajdujemy nawiązanie do poprzedniego cyklu, czyli już 6 tomów serii o wrocławskim przyjaciółkach: Karoli, Joannie, Anicie i Magdzie. Dlaczego zdecydowałaś się połączyć te dwa literackie światy?

Karola po prostu musiała pojawić się w „Morelach”! Po pierwsze dlatego, że jest projektantką zieleni; po drugie dlatego, że ma ekologicznego fioła i kocha wszystko, co nie jest człowiekiem, a żyje; po trzecie dlatego, że jest tą moją bohaterką, którą ja sama najbardziej lubię. Uważam, że „wyszła” mi najlepiej i szkoda byłoby nie wykorzystać takiego potencjału. Zwłaszcza że akurat tego typu postać charakterologicznie pasowała do przesadnie konkretnego Klaudiusza, który gra w „Ogrodzie numer czterdzieści” jedną z głównych ról. Musiałam mu przeciwstawić kogoś zgoła innego, a bujająca z głową w chmurach, nieco oderwana od rzeczywistości Karola była gotowa oraz idealna. Poza tym wprowadzenie do fabuły znanej skądinąd bohaterki było dla mnie zabawą, urozmaiciło żmudny proces pisania.

W „Ogrodzie numer czterdzieści” na plan pierwszy wysuwa się Janina Skórka, dość zasadnicza osoba, zarządzająca twardą ręką działkowiczami. Tym razem jednak poznamy ją w bardziej miękkiej roli. To jednocześnie opowieść o tym, jak często stereotypowo oceniamy innych ludzi. Taki był zamysł? Zależało Ci, aby to wybrzmiało?

Tak. Ta książka jest właśnie o tym. Zresztą każda powieść z serii „ROD Morele” ma ten wspólny mianownik: powierzchowne oceny są łatwe, ale nader często bywają nieprawidłowe. Także krzywdzące. Ludzie mają to do siebie, że lubią szufladkować innych ludzi. Ten jest taki, ten owaki… Czasem na tym się poprzestaje i nigdy nie dowiaduje się, jak daleko ta pierwsza ocena leży od prawdy, a czasem ten drugi człowiek daje się poznać i wtedy następuje weryfikacja. No właśnie… Daje się poznać. Niektórzy nie dają. Wtedy może wkroczyć wszechwiedzący narrator, czyli ja (śmiech).

W tej powieści mamy też pozaludzkich bohaterów. Co sprawiło, że zdecydowałaś się wprowadzić taką narrację?

Ludzie są interesujący, ale także irytujący. Czy już mówiłam, że na działkach denerwują mnie najbardziej oni? (śmiech). Zwierzęta są absolutnie czyste, bezbronne wobec tego, co jest im fundowane. Zwierzęta nie mają złych emocji, zdane są za to na emocje ludzi (także tych, którzy denerwują mnie najbardziej, czyli traktujących zwierzęta jak rzeczy). Chciałam, żeby to wybrzmiało. Żeby wzruszyło. Żeby zastanowiło. Piszę powieści nie tylko ku rozrywce, ale także po to.

W każdej z Twoich powieści dramatyczne i trudne przeżycia równoważy poczucie humoru. A jak to poczucie humoru pomaga Ci przy pisaniu i w Twoim własnym życiu?

Poczucie humoru ratuje mnie tak samo jak działka i grzebanie w ziemi. Gdyby nie ono, życie byłoby trudne do zniesienia. Wyśmiany problem przestaje być aż tak olbrzymi. Przynajmniej na chwilę, a to już dużo. Oczywiście, nie traktuję życia jak żart, ale jakże łatwiej byłoby przez nie przejść, gdyby właśnie tak je traktować? Mrzonki, wiem. Więc choć przez chwilę dobrze jest popatrzeć na wszystko z dystansu i po prostu się z tego pośmiać.

Postacią, która przywędrowała z innego cyklu do ROD Morele jest projektantka ogrodów, czyli powieściowa Karolina. Zamierzasz kontynuować ten pomysł i wprowadzać kolejne postacie naprzemiennie zarówno w cyklu „Czterdzieści i…”, jak i „ROD Morele” czy była to raczej jednorazowa przygoda?

To trudne pytanie, bo jeszcze nie wiadomo, czy ten pomysł zyskał aprobatę czytelniczek i czytelników. Od nich wszystko zależy, ja będę starała się dostosować. Prawa rynku, sprzedaży są w przypadku serii nieubłagane. Choć szczerze mówiąc, korci mnie jeszcze jedna historia z Karolą w ROD „Morele”. Ta kobieta jest na tyle wszechstronną postacią, że już chodzi mi po głowie kolejna konfrontacja, z kolejnym bohaterem, któremu tylko Karola mogłaby sprostać.

Literatura obyczajowa i to wydawana w cyklach cieszy się obecnie ogromną popularnością. Jak myślisz, dlaczego czytelnicy tak bardzo potrzebują kontynuacji losów bohaterek i bohaterów? Jakie to ma zalety, a jakie przysparza trudności pisarzowi?

Wydawcy idą za ciosem, a pisarze wraz z nimi (śmiech). Czytelnicy przywiązują się do bohaterów, chcą ich jeszcze i coraz więcej, aż do momentu, w którym… pokochają kogo innego. Cóż, życie… Dla mnie pisanie serii nie stanowi specjalnej komplikacji, a może wręcz jest ułatwieniem. Bo lubię swoich bohaterów, dobrze ich znam, więc nietrudno jest mi sobie wyobrazić ciąg dalszy ich losów. Lubię utrudniać im życie, a potem dawać wskazówki, jak z tych trudności wyjść. Pisanie serii to praca, ale także zabawa.

Osobnym bohaterem Twoich książek, zarówno tych z cyklu „Czterdzieści i…”, jak i ROD Morele, jest Wrocław. Możemy wraz z postaciami wędrować w miejsca, w których mieszkają, które lubią, które kochają. A jakie Ty miejsca najbardziej lubisz miejsca we Wrocławiu? Czy te właśnie wybierasz do kolejnych powieści?

Piszę trochę o tym w ostatniej powieści z serii „Czterdzieści”, która ukaże się jesienią. Wrocław jest dla każdego wrocławianina innym miastem. Każdy ma „swój” Wrocław. Tak jak każdy krakowianin swój Kraków, a każdy londyńczyk swój Londyn. Swoje szlaki, związane z nimi obrazy, a nawet zapachy, bo miasto też pachnie, w różnych miejscach inaczej. Dla mnie Wrocław to przede wszystkim Grabiszynek – kameralne przedwojenne osiedle domków jednorodzinnych, przez które prowadzi moja trasa na działkę i, oczywiście, Park Grabiszyński. Park przemierzyłam z psem tyle razy, że niewielką przesadą będzie powiedzieć, że znam w nim każde drzewo. W tym moim małym Wrocławiu czuję się najlepiej i najbezpieczniej. Uwielbiam też Dzielnicę Czterech Wyznań, z którą byłam związana zawodowo przez wiele lat. Właśnie dlatego Czekoladziarnię książkowej Anity umieściłam na ulicy Włodkowica. Zresztą kiedyś Czekoladziarnia istniała tam naprawdę. Dzielnica ma klimat nieco artystowski, nieco niedzisiejszy, choć pełna jest nowoczesnych knajpek, w których trudno znaleźć wolne miejsce. Mnóstwo tu turystów i czasami zdarza mi się im zazdrościć, że patrzą na ten „mój” kawałek Wrocławia po raz pierwszy, bo być może zauważają to, czego ja już nie zauważam.

Na koniec pytanie związane z ogrodem. Tam wypoczywasz, relaksujesz się, spełniasz jako ogrodniczka, czy czasem tak też wymyślasz opowieści, a może nawet… piszesz?

Myślę, że powiem to w imieniu wielu innych osób kochających ogrody. Otóż w ogrodzie trudno zajmować się czym innym niż ogrodem. Nie tylko w nim nie piszę, ale nawet nie jestem w stanie spokojnie poczytać. Bo jedno i drugie wymaga skupienia, a zapalona ogrodniczka nie może skupić się na literach, jednocześnie skupiając się na przykład na hortensji, której mdleją liście. Wtedy ogrodniczka odkłada książkę i pędzi po konewkę (śmiech). Ogród codziennie się zmienia, codziennie coś w nim czegoś wymaga. A kiedy już wszystko jest zrobione (o ile to w ogóle się zdarza), po prostu muszę patrzeć, podziwiać i planować kolejne zmiany na rabatach. Nie potrafię inaczej. Poczytać można wieczorem w domu. Popisać też (śmiech).

Dziękuję za rozmowę! Czekamy więc na kolejną książkę, którą będzie można wypełnić długie, jesienne wieczory!

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Przy ul. Pomorskiej powstaje trasa rowerowa

Przy ul. Pomorskiej i na placu Staszica powstaje nowa droga dla rowerów. Pierwsze są odcin…