Strona główna Aktualności Obserwatorium. Felietony Doroty Pędziwiatr: Tonę lżej

Obserwatorium. Felietony Doroty Pędziwiatr: Tonę lżej

Właśnie minęły dwa lata, odkąd sprzedałam swój samochód i zamieniłam go na rower elektryczny. Czy to był dobry wybór, szczególnie przy dwójce małych dzieci i wrocławskiej komunikacji miejskiej, która pozostawia wiele do życzenia?

Skąd pomysł?

Przez ponad 5 lat mieszkałam w jednym z najbardziej „rozrowerowanych” krajów świata – Niderlandach (Holandii). Kiedy tam przyjechałam w 2009 roku, rower kojarzył mi się przede wszystkim z takimi obrazkami:

  • Obok zegarka, jeden z najlepszych prezentów na komunię
  • Mój brzoskwiniowy, przemalowywany składak z n-tej ręki, trzymany w przeszklonej wózkowni/rowerowni w bloku.
  • Niespełnione marzenie o BMXie, który wydawał się wręcz jakimś cudownym towarem. Każde dziecko chciało mieć BMXa, nawet jeśli nie do końca wiedziało co to jest.
  • Nowy rower górski do jeżdżenia po osiedlu i pobliskich wałach nad Odrą, który był tak cennym nabytkiem, że został wyniesiony na wyższe piętra budynku jako jeden z pierwszych przedmiotów podczas powodzi w 1997 roku.
  • W mieście: ludzie w stanie nietrzeźwości na zardzewiałych rowerach, często jedynym środku transportu prywatnego na jaki ich było stać
  • Na wsi: rower jako niezbędnik, przede wszystkim dla starszych ludzi załatwiających codzienne sprawunki

Początki życia za granicą nie były łatwe. Miałam dwie prace i chodziłam na kurs językowy, musiałam się więc dużo przemieszczać między czterema lokalizacjami: dom, praca 1, praca 2 i szkoła ludowa. W Utrechcie, gdzie wtedy mieszkałam, komunikacja miejska funkcjonuje tylko na głównych arteriach dojazdowych, a w samym centrum można poruszać się wyłącznie pieszo albo na rowerach. Szybko okazało się, że dla osoby na dorobku rower jest najprostszym i najszybszym środkiem transportu w tym mieście.

Co więcej standardem jest rower w takim stanie, jakich w Polsce używali właśnie ludzie w stanie nietrzeźwości – skrzypiący, lekko pordzewiały, niepewnie trzymający wszystkie jego elementy razem. Dzięki świetnej infrastrukturze rowerowej nawet na czymś takim łatwo i szybko można się było przemieścić z punktu A do B. Natomiast nawet taki grat z n-tej ręki nie kosztował groszy – ale i tak opłacał się bardziej niż komunikacja miejska (która i tak nie dojeżdża do samego centrum), nie wspominając o komunikacji prywatnej.

Jazda własnym samochodem po wielu miastach holenderskich (ale też belgijskich czy duńskich) mija się zupełnie z celem. Po pierwsze do wielu miejsc po prostu nie dojedziemy, ponieważ auta prywatne mają zakaz wjazdu, a jeśli nawet dojedziemy, to często musimy się liczyć ze zdecydowanym ograniczeniem prędkości, nawet do 30 km/h lub 20 km/h. I jakkolwiek w Polsce wielu machnęłoby na to ręką, tak w Niderlandach radary w miastach są rzeczą zupełnie naturalną i ktokolwiek, komu nie jest obojętne regularne pomniejszanie swojej pensji o koszty mandatów, musi te ograniczenia respektować.

Nawet, jeśli ktoś bardzo uparty przełknie fakt, że może się poruszać z taką samą prędkością jak na rowerze, i że w wielu przypadkach do ścisłego centrum i tak raczej nie wjedzie, to jeszcze pozostaje kwestia znalezienia i opłacenia miejsca parkingowego. Zarówno jedno, jak i drugie stymuluje poważną refleksję na temat tego, czy aby na pewno trzeba jechać gdzieś samochodem i czy na pewno swoim. Popularne usługi typu „carsharing” (wypożyczalnie aut, auta współdzielone), które przez chwilę również u nas były popularne, mają zarezerwowane miejsca parkingowe w mieście, kosztem zwykłych miejsc parkingowych.

Oczywiście ludzie w krajach „rowerowych” też są kierowcami, też mają samochody na własność i też ich używają. Na przykład do przemieszczania się pomiędzy miastami – chociaż w wielu tych krajach bardzo dobrą alternatywę stanowią połączenia kolejowe, więc samochód nie jest jedyną rozsądną opcją. Miasta mają często dobrze rozplanowaną sieć tak zwanych P+R (Park & Ride, czyli „Zaparkuj i Jedź”) na wylotowych węzłach komunikacyjnych – czyli miejsce na obrzeżu miasta, gdzie można zostawić samochód na parkingu i z tego parkingu przechodzi się prosto na przystanek: kolejowy, autobusowy albo tramwajowy w stronę centrum.

Przykładem może być Rotterdam – miasto powierzchniowo porównywalne do naszego Wrocławia. Co ciekawe, Wrocław ma dwa razy więcej miejsc parkingowych na parkingach P+R niż to niderlandzkie miasto. Tylko co z tego, skoro umiejscowione są one już w mieście, a nie na jego obrzeżach, czyli auta i tak wjeżdżają do miasta i powodują jego zakorkowywanie się. Komu się będzie chciało przesiąść do komunikacji zbiorowej, skoro jest już tak blisko centrum? I czy na pewno znajdzie miejsce na wrocławskim P+R? Bo, pomimo tego, że Rotterdam ma łącznie mniej miejsc parkingowych niż Wrocław, to jednak parkingi buduje się tam średnio 5x większe od tych, które są u nas (300 miejsc na P+R przy średniej około 60 we Wrocławiu). To znaczy, że tak naprawdę mamy wiele małych dodatkowych parkingów w mieście, zamiast kilku dużych parkingów przy wjazdach do miasta, skomunikowanych transportem zbiorowym bezpośrednio z centrum. A między innymi takie właśnie rozwiązanie zachęcałoby przyjezdnych do zostawiania auta i nie wjeżdżania nim do miasta, a to w efekcie pomogłoby odkorkować Wrocław i zoptymalizować komunikację miejską. Póki co, to niestety marzenie.

To czy to się opłacało?

W sensie dosłownym – jak najbardziej tak! Po sprzedaży samochodu, mogłam sobie pozwolić na kupno bardzo porządnego roweru elektrycznego, który pomaga mi pokonywać wiele niedoskonałości rodzimej infrastruktury rowerowej. Nie muszę się martwić o drogie naprawy, przeglądy, ubezpieczenia, koszty benzyny, parkowania etc. Finansowo to naprawdę duża ulga w comiesięcznych wydatkach i oczywiście dochodzą jeszcze pieniądze zaoszczędzone z różnicy między ceną auta, a ceną roweru.

Duży problem nastręcza jednak infrastruktura, zarówno jej brak w wielu miejscach jak i ta istniejąca – często kiepsko zaprojektowana i zrealizowana. Nasze miasto jest nadal bardzo mocno „autocentryczne”. Zarówno rowery jak i komunikacja miejska są traktowane bardziej jako dodatek, „wybór” tych, których nie stać na samochód. Samochód bowiem nadal widziany jest u nas jako znaczący symbol statusu, więc kto go posiada, nie będzie się przecież „bujał” tramwajami, albo rowerem, jak na przykład jakiś biedny premier Niderlandów (Mark Rutte czy inni politycy w wielu „rowerowych” krajach, jeżdżą do pracy rowerem, podobnie jak szefowie firm czy inni dobrze usytuowani ludzie).

Jest jeszcze kwestia dzieci, wiadomo – rodzice to taksówkarze swoich pociech. Postanowiłam więc postawić na przyczepkę. To dodatkowy zakup z pieniędzy ze sprzedaży samochodu, ale było naprawdę warto.  Sprawdza się świetnie zarówno do wożenia do żłobka i przedszkola jak i po zakupy. Znajomi nawet raz pożyczyli ją na wakacje objazdowe wzdłuż polskiego wybrzeża. Cały wakacyjny majdan z dwójką dzieci (szkolnym i przedszkolnym) zmieścili na dwóch rowerach i tej właśnie przyczepce. Także można, chociaż ja nie wiem czy bym dała radę.

Ale nie oszukujmy się – samym rowerem ciężko jest u nas zastąpić transport prywatny. Miasto takie jak Wrocław jest duże i niektóre odległości trudne do pokonania dla rowerzystki rekreacyjnej, takiej jak ja. I kiedy leje albo jest ślisko, to rower też nie jest najbezpieczniejszą i najwygodniejszą opcją. Na szczęście, za pieniądze po sprzedaży po samochodu spokojnie stać mnie na zakup URBANCARD. Jeszcze jak będzie ona znowu obejmowała kolej, to będzie sukces.

I tu też oczywiście nie obywa się bez przeszkód. Dojazd z- i na- moje osiedle komunikacją miejską to często prawdziwa udręka. Autobusy stoją w korku, nie przyjeżdżają albo jak przyjeżdżają, to są tak przeładowane, że nie da się do nich wsiąść, o gotowaniu ludzi w kurtkach zimą przez podkręcanie ogrzewania do 25 stopni nie wspominając. Dlatego tak bardzo powinniśmy stawiać na tramwaje – są w stanie pomieścić większą ilość ludzi, którzy, jeśli nie będą mogli skorzystać z MPK, to wybiorą samochód. Ponadto tramwaje mogą jechać na osobnym torowisku, więc nie stoją w korku i mogłyby mieć ( szkoda, że jeszcze nikt tego u nas nie wprowadził) absolutne pierwszeństwo, to znaczy, że zarówno znaki jak i sygnalizacja świetlna są tak dostosowane, że tramwaj bądź autobus jak najmniej musi się zatrzymywać pomiędzy przystankami – ma tak zwaną „zieloną falę”. Takie rozwiązania znowu zachęcają do korzystania z komunikacji miejskiej.

Czy polecam?

Mój wybór był przede wszystkim wyborem motywowanym przekonaniem, że gdybyśmy wszyscy używali więcej roweru i komunikacji zbiorowej byłoby to lepsze zarówno dla nas jako społeczeństwa, jak i dla klimatu. Fakt, że widziałam na własne oczy, że takie rzeczy są możliwe – całe społeczeństwo, które przestawiło się (bo w Niderlandach, też kiedyś królowały samochody) na komunikację zbiorową i rowery, zmieniając sposób myślenia, projektowania i użytkowania, na pewno bardzo mi pomógł w podjęciu tej decyzji.

Po dwóch latach czuję się z nią o tonę lżej (taka była mniej więcej różnica między wagą samochodu a roweru elektrycznego) – zarówno pod względem finansowym jak i poczucia działania w zgodzie z moimi wartościami. Natomiast zdaję sobie sprawę, że takie przestawienie się wymaga dużo wysiłku i determinacji. A wybór roweru czy komunikacji zbiorowej powinien być wyborem łatwym, oczywistym, automatycznym, tak jak w krajach „rowerowych”. Wtedy nikogo nie trzeba przekonywać.

Myślę, że u nas potrzeba jeszcze więcej inicjatyw, zarówno tych oddolnych, gdzie zmieniają się zachowania komunikacyjne mieszkańców miast i to one wywierają presją na zmiany, jak i tych odgórnych, gdzie rządzący zmieniają sposób myślenia i podejmują odważne decyzje. Takie decyzje, w dłuższym okresie są w stanie przeobrazić miasto w miejsce bardziej przyjazne jego mieszkańcom. W takim mieście podstawowe usługi są na wyciągnięcie ręki, albo na kilka obrotów rowerowych kół, a na dalsze „wyprawy” najłatwiejszą, najszybszą, najwygodniejszą i najtańszą opcją jest komunikacja zbiorowa, z której wysiadając można zaczerpnąć powietrza o jakości nie zagrażającej naszemu zdrowiu i życiu. I taki Wrocław mi się marzy.

Jak najbardziej polecam spacer, rower, tramwaj, autobus czy pociąg zamiast samochodu. Jeśli nie na co dzień to może raz w tygodniu? Taki regularny dzień bez samochodu, na dobry początek.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Aktualności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Przy ul. Pomorskiej powstaje trasa rowerowa

Przy ul. Pomorskiej i na placu Staszica powstaje nowa droga dla rowerów. Pierwsze są odcin…