Strona główna Kultura Magdalena Zawartko. Cały czas życzę sobie odwagi [WYWIAD]

Magdalena Zawartko. Cały czas życzę sobie odwagi [WYWIAD]

Za łączenie klasyki, improwizacji, brzmień etnicznych i jazzu oraz nagranie płytowe Piotra Wojtasika „Voices” wrocławianka Magdalena Zawartko znalazła się w gronie nominowanych do nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej 2022 w kategorii „Odkrycie roku”. Laureatów poznamy 13 listopada o g. 20.00 podczas uroczystości w Filharmonii Narodowej w Warszawie transmitowanej w Internecie na stronie https://nimit.pl oraz https://www.polskieradio.pl.

 

Magdalena Zawartko pochodzi z muzycznej rodziny, w której wszyscy śpiewają. Swoją drogę zawodową zaczęła u progu studiów w Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu próbując różnych stylistyk, z których na bazie klasyki wyrastała świadomość jazzowa i wielokulturowa.

Jest pomysłodawczynią i współzałożycielką Młodzieżowej Akademii Musicalowej, która z sukcesami działa od ponad 10 lat. Obecnie prowadzi klasę śpiewu jazzowego w macierzystej uczelni, a od czerwca 2022 roku zarządza Studium Musicalowym Capitol we Wrocławiu. W dorobku artystycznym ma liczne koncerty na scenach polskich i europejskich, współpracę z wybitnymi muzykami oraz pięć płyt. Szósta jest już drodze i będzie to jej autorski debiutancki album pt.  „Satiagraha”.

Prywatnie żona basisty Grzegorza Piaseckiego, z którym nagrała „Leć głosie” i „Wagabundę” oraz mama dwóch cudownych synków, Leosia i Tymona.

Izabella Starzec: Nie przepadasz za klasyfikowaniem tego co robisz artystycznie, muzycznie, wokalnie. Z czego to wynika?

Magdalena Zawartko: To prawda, jest to dla mnie niekomfortowa sytuacja, ponieważ korzystam z większego spektrum stylistyk niż jedna. Obecnie jestem na etapie, na którym nie muszę określać, jaką muzykę tworzę i wykonuję. Łączę w sobie z pewnością klasykę, brzmienia etniczne, jazz, improwizację. To jest wszystko, co kocham. Jestem szczęśliwsza, gdy mogę tworzyć muzykę, która wypływa wprost z mojego wnętrza bez jakichkolwiek sztywnych kategorii. Z pewnością najbliżej mi do europejskiej muzyki improwizowanej.

Kto na Twojej drodze odegrał szczególną rolę i wniósł w Twój rozwój takie elementy, które pomogły Ci kształtować się muzycznie i artystyczne?

Iskrą zapalającą miłość do jazzu był Aleksander Mazur, który przygarnął mnie pod swoje skrzydła muzyczne i wychował. Razem się śmialiśmy, że jest moim jazzowym tatą. Studiowałam śpiew klasyczny we wrocławskiej Akademii Muzycznej, ale wytrwale dążyłam by chodzić jednocześnie na zajęcia fakultatywne w Zakładzie Jazzu. Tam rozwijałam swoje zainteresowania, ale też i poznawałam środowisko.

Kolejną osobą był kontrabasista Grzegorz Piasecki, mój przyszły mąż, z którym nauczyłam się eksperymentować muzycznie i popełniać błędy w bezpiecznej, komfortowej atmosferze. Razem zgłębialiśmy różne stylistyczne ścieżki, niekoniecznie mainstreamowe. To była bardzo ważna droga, którą przechodzimy nie tylko artystycznie, ale i życiowo, bo w pewnym momencie na stałe połączyliśmy się w związek małżeński.

Natomiast mentorem, którym doprowadził mnie do punktu, w którym obecnie się znajduję jest  niewątpliwie trębacz Piotr Wojtasik. Dla mnie – geniusz w swej dziedzinie, fantastyczny człowiek i wybitny pedagog. To on utwierdził mnie w słuszności łączenia tych wszystkich moich fascynacji muzycznych w jedną całość.

Jaką rolę odegrało klasyczne wykształcenie wokalne?

W moim wypadku było kluczowe, ponieważ do dzisiaj korzystam z bardzo szerokiego spektrum skali głosu. Moja emisja, którą posługuję się od początku studiów – czyli ta szkolona klasycznie – jest dla mnie podstawą zdrowego wydobywania głosu i możności wykonywania tych wszystkich „dziwactw” wokalnych. Mając gruntowne podstawy, robię to w bezpieczny sposób.

Ten wokalny „dom” zawdzięczam prof. Agacie Młynarskiej-Klonowskiej, która mi bardzo pomogła i na dużo mi pozwalała wiedząc, że nie będę tak śpiewać docelowo. Do tej pory konsultuję mój głos z moją siostrą, sopranistką Joanną Zawartko. Czasem przychodzę do niej na lekcję śpiewu klasycznego, bo to jest dobra droga, do której zawsze będę wracać. Poza tym ten śpiew wykorzystuję w improwizacjach. Można go też odnaleźć na płycie „Voices” nagranej z Piotrem Wojtasikiem.

Którą płytę uznajesz za moment przełomowy na swojej drodze artystycznej?

Myślę, że to nastąpiło w 2013, kiedy otrzymałam od Wojtasika propozycję nagrania płyty Old land z udziałem Billy’ego Harta i Billy’ego Harpera, co stało się wielkim wydarzeniem w moim życiu.

Kolejny wyraźny przełom zawdzięczam płycie „Voices” Piotra Wojtasika. Ogromną zasługą Piotra było to, że zachęcał mnie do wykonania tematów, które dla mnie napisał w inny sposób, niż ja to miałam w głowie. Bardzo wyraźnie wtedy powiedział, że moja umiejętność śpiewu klasycznego, innego operowania głosem wyróżnia mnie na arenie jazzowej i właśnie to powinnam pielęgnować, bo jest to częścią mnie. Tymczasem miałam w sobie momenty buntu i chciałam uciec od tej klasyki. Teraz jestem z tego dumna i cieszę się, że Piotr mnie przekonał do tego! Dzięki właśnie tej ścieżce powstała płyta „Voices”.

Jaką rolę odegrała płyta nagrana razem z mężem Grzegorzem Piaseckim „Leć głosie”?

Nie wracam do niej zbyt często, choć cieszę się, że istnieje. Warto zachowywać takie etapy z rozwoju zawodowego. Jest w niej wiele niespójności, które w gruncie rzeczy uwielbiam. Poszukiwałam tam swojego języka, co bardzo słychać w tych kompozycjach i aranżacjach. Niemniej została dostrzeżona, ponieważ otrzymaliśmy za nią w 2016 roku nagrodę Warto „Gazety Wyborczej”. Płyta reprezentowała Europejską Stolicę Kultury. Mogliśmy ją zagrać w kilku miastach europejskich. Wspominam ją czule, ale jako etap jeszcze krętych dróg.

A czego się dowiemy o Magdzie Zawartko z najnowszego, szykowanego właśnie na rynek, albumu „Satiagraha”?

To będzie mój solowy debiut fonograficzny. Cieszę się, że po nagraniach czy to z Piotrem Wojtasikiem, czy Grzegorzem Piaseckim, czy z Tomaszem Wendtem, nabrałam świadomości, że mam coś do przekazania osobiście jako Magdalena Zawartko. Oczywiście wiedziałam, że nie chcę tej płyty robić sama, tylko współtworzyć ją ze wspaniałymi muzykami, którzy są dla mnie wielkimi autorytetami.

O kierownictwo i aranżacje poprosiłam pianistę Michała Tokaja. Na kontrabasie gra Michał Barański, perkusji Michał Miśkiewicz, a na saksofonach Marcin Kaletka. Jest to mój wymarzony skład. Jestem bardzo szczęśliwa, że to co miałam w głowie przelałam na dźwięki. Nie mogę się doczekać, kiedy płyta ujrzy światło dzienne.

Jak widać ze składu, tym razem na kontrabasie nie towarzyszy Ci mąż.

My z Grzesiem nigdy nie podchodziliśmy do siebie, jako do nierozłącznej pary w muzyce. W życiu osobistym – oczywiście, że tak. Natomiast w muzyce dajemy sobie dużo wolności i nie przyzwyczajamy się, że zawsze musimy grać razem. Według nas jest to bardzo zdrowe podejście. Taka chwilowa separacja dobrze nam zrobi.

Czym dla Ciebie jest nominacja do nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej?

Każda nominacja jest bardzo ważnym momentem dla artysty, ponieważ wiąże się z dostrzeżeniem jego działalności. Sama nominacja – jej treść, jest dla mnie pewnym spełnieniem i przypieczętowaniem słuszności obranej przeze mnie drogi zawodowej.

Jaką dewizą kierujesz się w swoich poczynaniach artystycznych?

Wiem co pomaga mi być w tym miejscu, w którym jestem. To, że dla każdego artysty jest miejsce na arenie muzycznej i każdy znajdzie swoich odbiorców, jeżeli tworzy w prawdzie ze sobą.

Poza tym towarzyszy mi myśl, że jeżeli chcemy coś osiągnąć to musimy być odważni. Tej odwagi cały czas sobie życzę i cały czas staram się ją w sobie budować.

rozmawiała Izabella Starzec

 

 

 

Tagi
Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Na Hubskiej spłonął autobus

Do potencjalnie groźnego pożaru doszło na  Hubskiej (na pasie w kierunku Kamiennej). …