Strona główna Kultura Tylko jazz! Rozmowa z Kubą Stankiewiczem

Tylko jazz! Rozmowa z Kubą Stankiewiczem

Izabella Starzec: Akademia Muzyczna, a w szczególności Katedra Muzyki Jazzowej, szykuje się 27 marca na wielkie wydarzenie, jakim będzie wręczenie doktoratu honoris causa ikonie polskiego jazzu Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu. Senat uczelni w stosownej Uchwale z 28 lutego już nadał ten tytuł. Jeśli się nie mylę, to Ty osobiście stałeś za tą nominacją.

 Jakub Stankiewicz: Jan Ptaszyn jest taką postacią w jazzie, która zawsze była. Jego zasługi są na wielu polach –  jest wybitnym saksofonistą. Od 53 lat prowadzi też w radio autorską audycję „Trzy kwadranse jazzu”, na której wychowaliśmy się wszyscy, którzy tworzą środowisko jazzowe i pewnie nie tylko.

 Też był moim przewodnikiem po świecie muzyki jazzowej.

– No widzisz, jest nas zatem naprawdę dużo. Przypomnijmy, że w 1956 roku grał na pierwszym festiwalu jazzowym w Sopocie w sekstecie Krzysztofa Komedy. W 1958 roku mając 22 lata pojechał do Ameryki i grał w międzynarodowym big bandzie, jako reprezentant Polski. W Newport słuchał live Milesa Davisa.

Bardzo się cieszę, że jazzmani zaczynają być dostrzegani przez środowisko akademickie. To nadaje rangę temu wydarzeniu. Było dwóch recenzentów tego doktoratu – profesorowie Jacek Niedziela i Maciej Sikała a uroczystość odbędzie się 27 marca w Auli Leopoldyńskiej. Będę miał zaszczyt wygłosić laudację.

Wydarzenie będzie się składało z dwóch części. W pierwszej nastąpi wręczenie doktoratów i habilitacji z trzech wrocławskich artystycznych uczelni, w drugiej nadamy doktorat Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu. Oprawę muzyczną zapewni zespół Tomasza Wendta. Była też mowa, że dzień później miałby się odbyć koncert artysty w Vertigo.

 Zgadza się. Jan Ptaszyn Wróblewski Quartet zagra w klubie Vertigo 28 marca o g. 20.00. Przypomnijmy skład: Jan Ptaszyn Wróblewski – saksofon tenorowy, Wojciech Niedziela – fortepian, Andrzej Święs – bas i Marcin Jahr – perkusja. Będzie to zatem wspaniałe dopełnienie tej uroczystej chwili. Skoro już o jazzie we Wrocławiu mowa, to może opowiedzmy jak wygląda kształcenie młodych jazzmanów w Akademii Muzycznej gdzie jesteś pedagogiem i od pewnego czasu szefujesz temu kształceniu. Jak ono się umiejscawia w strukturze uczelni?

– Katedra Muzyki Jazzowej jest częścią Wydziału Instrumentalnego. Kształcimy w niej na kierunku „Jazz i muzyka estradowa” – tak to obecnie formalnie wygląda. Nie ukrywam, że mamy nadzieję w przyszłości stać się odrębnym, pełnoprawnym wydziałem muzyki jazzowej w naszej uczelni.

 Jakimi obecnie nazwiskami prowadzących może poszczycić się Katedra Muzyki Jazzowej?

– Mamy w randze profesorów trębacza Piotra Wojtasika, kontrabasistę Jacka Meirę i mnie. Zespoły i klasę puzonu prowadzi Bartosz Pernal, klasę perkusji Dariusz Kaliszuk i Przemysław Jarosz. Kontrabasistów uczą, oprócz Jacka Meiry również Jakub Olejnik i Grzegorz Piasecki. W zeszłym roku otworzyliśmy pierwszą w Polsce, jeśli nie w Europie klasę organów Hammonda!

 No i pewnie pozyskaliście rewelacyjnego Kajetana Galasa.

– Oczywiście. To znakomity muzyk i moim zdaniem jest pełnoprawnym następcą Wojtka Karolaka. Ma w sobie wielkie umiłowanie organów Hammonda i taki fajny jazzowy spirit. Jak słucham jego studentów to serce doprawdy rośnie.

 Niech zgadnę – fortepian jazzowy to oczywiście Ty, a kto jeszcze?

– Dojeżdża do nas z Poznania świetny pianista Piotr Kałużny. Mamy też zajęcia w zakresie dodatkowego fortepianu jazzowego, np. dla wokalistów, czy innych instrumentalistów. Prowadzą je Kajetan Galas i Łukasz Bzowski.

 Warto zaznaczyć, że nowością jest wokalistyka jazzowa.

– Od roku prowadzimy taką klasę, do której prowadzenia pozyskaliśmy Dorotę Miśkiewicz. Na wstępnych egzaminach były tłumy! Mieliśmy dwa, trzy miejsca a kandydatów było około pięćdziesięciu.

 Czy w gronie pedagogów jest również Magdalena Zawartko?

– Oczywiście – panie ze sobą współpracują. W tym momencie studiuje sześć wokalistek, z których pięć na poziomie licencjackim i jedna na magisterskim. Już wkrótce zaśpiewa dyplom, na który warto się do nas wybrać, bo mamy otwarte dla publiczności wszystkie nasze koncerty. Naszą pierwszą absolwentką będzie Anna Maria Mbayo.

 To bardzo ciekawa osobowość. Przypomnieć należy, że Anna Maria kończyła teorię muzyki, założyła we Wrocławiu zespół gospelowy, uczy teorii w PSM II st. im. R. Bukowskiego na Podwalu i jest tam również wicedyrektorem. Po prostu dziewczyna o wszechstronnych umiejętnościach! Przypomnij, dlaczego tak długo nie wprowadzano uczenia wokalu jazzowego?

 – Aleksander Mazur, który był inicjatorem kształcenia jazzowego w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, prawdopodobnie miał wątpliwości co do idei uruchamiania nauczania gitary i wokalistyki. Otóż nie chciał „produkować” absolwentów w stylu programów „Idol”, czy temu podobnych. Klasę gitary prowadzi Artur Lesicki, który bardzo pilnuje poziomu, Dorota Miśkiewicz również i te wszystkie obawy, czy wątpliwości na szczęście się nie urzeczywistniły.

 Jest takie dość charakterystyczne zjawisko w kształceniu artystycznym, w szczególności muzycznym, podążania za wybranym pedagogiem, u którego szczególnie chce się kształcić. Jakie można zaobserwować tendencje we wrocławskiej uczelni. Do kogo najchętniej przyjeżdżają młodzi muzycy?

– To prawda, zawsze tak było w naszym kształceniu, że podążało się za mistrzem. Myślę, ze u nas garną się do wszystkich pedagogów. Nie mamy z obsadą żadnych problemów i zawsze jest więcej chętnych niż miejsc. Bardzo dużo jest kandydatów do klasy trąbki Piotra Wojtasika. Świetne są nabory na saksofony. O, przecież nie wspomniałem o naszych znakomitych pedagogach saksofonistach! No więc jest Janusz Brych, Tomasz Pruchnicki i od niedawna Tomasz Wendt. Przy okazji trzeba wspomnieć o takiej specjalności jak aranżacja jazzowa.

 To w sumie ilu jest wykładowców łącznie ze współpracującymi?

– Możemy poszczycić się kadrą złożoną z dwudziestu dwóch osób.

 Wartością takich pedagogów jest ich własne doświadczenie sceniczno-estradowo-nagraniowe. To bardzo przydaje jakości kształcenia, by nie wspomnieć o prestiżu. Przy tym pojawiają się możliwości dla studentów, by ze swoimi pedagogami, czy środowiskiem móc zacząć współpracę. Jak Ty to widzisz?

– To jest bardzo istotnie. Z perspektywy swoich studiów w Stanach w Berklee College of Music widzę, jak ważny był kontakt ze środowiskiem i możliwość grania czy to w ramach szkoły, czy też poza nią. Wtedy te doświadczenia, które zdobywa się na zajęciach są wprost przekładane na życie.

Bardzo sobie u nas cenimy i wspieramy taką studencką działalność pozaakademicką. Często pedagodzy, też poza szkołą, zapraszają co bardziej ambitnych studentów do swoich projektów. Ja o swoich studentach mówię, że to są przyszli moi koledzy. My nie stawiamy między pedagogami a studentami barier, te nasze energie się wzajem przenikają. Zdarza się więc, że już na studiach pracujemy z nimi razem.

 Czyli już na studiach wchodzą w zawód.

– Tak, to jest bardzo istotna sprawa. U mnie postaciami, które odegrały ogromną rolę właśnie w przecieraniu dróg zawodowych byli Jan „Ptaszyn” Wróblewski i Zbigniew Namysłowski. Granie z lepszymi i bardziej doświadczonymi muzykami podnosi poprzeczkę, pomaga i rozwija. To że dzisiaj jestem w tym a nie innym miejscu to jest kwestia tego, że takich a nie innych ludzi spotkałem na swojej drodze.

 Ilu jest obecnie studentów?

– Wszystkich razem – czyli na poziomie licencjackim i magisterskim – jest mniej więcej 65, co pozwala na stworzenie big bandu, różnych zespołów, ale jednocześnie nie jest ich za dużo. My ich wszystkich znamy, niezależnie od tego kto kogo uczy. Wtedy jest łatwiej trafić do nich. Przecież nasze kształcenie opiera się nie na ilości, ale na jakości.

 Jak przebiegają wstępne egzaminy?

– To są pewne standardowe procedury, ale trzeba uwzględnić sumę różnych talentów i możliwości kandydata. Ja sobie próbuję wyobrazić takiego człowieka za pięć lat – jaką drogę przejdzie, jak będzie brzmiał, jaki ma potencjał świadomości artystycznej. Dalszy rozwój też nie jest liniowy. Czasem mamy gwałtowny wzrost, postęp a niekiedy spadek formy lub stagnację. Trzeba starać się zdefiniować mocne i słabe strony i tak pokierować, by te słabe wzmocnić. Trzeba też zachęcać studenta pozytywnym przekazem, a nie gadać „co ty tam grasz”. Staram się rozbudzić u swoich podopiecznych potrzebę słuchania muzyki, robienia transkrypcji, bycia aktywnym i tworzenia własnych projektów muzycznych.

Pierwszy semestr poświęcam na zajęcia jeden do jeden, ale już w drugim proszę, by przyprowadzili kontrabasistę i perkusistę. Grając w trio można popracować nad aranżacją, formą – jest masa rzeczy do zrobienia. Tego, co jest naszym chlebem powszednim na scenie.

 Często te prezentacje dyplomowe, które – co trzeba podkreślić – są otwarte dla publiczności z zewnątrz, mają w sobie już cechy gotowych, wspaniałych koncertów na wysokim poziomie. Co być zarekomendował wiosną tego roku?

– Myślę, że bardzo dobry będzie dyplom Rolanda Abreu, który współtworzy obsypaną nagrodami formację The Cuban Latin Jazz – zespół jazzowy mocno inspirowany wpływami latynoskimi, afrykańskimi oraz słowiańskimi. Podobnie jak mojego studenta Wojciecha Konopko, współlidera zespołu Tantfreaky. Osobiście uważam ich za bardzo dobrą formację, która czerpie z elementów jazzu, rocka a nawet trashu – takie oto ciekawe zestawienia brzmieniowe. Wojtek ma takie inklinacje w stronę szeroko pojętej muzyki XXI wieku.

A tak przy okazji – w czasach, gdy studiowałem jazz był światem, który mnie otaczał, a dla moich studentów jest to już głęboka przeszłość. Oczywiście muszą też ją poznać, ten mainstream tworzony dajmy na to przez Charlie Parkera, Milesa Daviesa, Billa Evansa, bo to jest punkt wyjścia do każdej muzyki.

 Tacy Janowie Sebastianowie Bachowie, których nie da rady ominąć. Po prostu muszą być.

–  No właśnie. A co nasi studenci, czy za chwilę absolwenci, chcą grać, to ich sprawa.

 Kiedy należy się spodziewać wysypu dyplomów?

– U nas jest to tak zorganizowane, że abiturienci mają przedstawić dwa różne recitale dyplomowe o różnej treści muzycznej. Zazwyczaj jest tak, że pierwsze są planowane w marcu. W tym roku wypadnie to z końcem miesiąca. Drugie dyplomy odbywają się w okolicy sesji letniej, czyli w czerwcu. To jest naprawdę spore obciążenie, bo trzeba przygotować dwa różne projekty o łącznym czasie prawie że nagrania płytowego. Z kim zagrają, to już ich wybór. Rzecz w tym, żeby byli liderami w obu występach. Mają pokazać swoją dojrzałość artystyczną. Czasem jest tak, że podczas pierwszego dyplomu grają standardy a w drugim swoje kompozycje.

 Czy masz jakieś pomysły związane z rozwojem tych studiów?

– Tak, ale nie o wszystkim chcę na razie mówić. Z pewnością myślę o modyfikacji siatki godzin i wprowadzenie przedmiotu związanego z prawem autorskim, którego znajomość jest niezmiernie potrzeba. Przecież już w pierwszej umowie, którą się podpisuje w życiu artystycznym są różne zapisy bardzo ważne dla muzyków, na przykład pola eksploatacji. Trzeba wiedzieć co się za tym kryje. Marzy mi się też coś takiego, co w mojej uczelni w Berklee nazywało się „jazz solo transcription”.

To trzymam kciuki za realizację tych marzeń i planów.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Przy ul. Pomorskiej powstaje trasa rowerowa

Przy ul. Pomorskiej i na placu Staszica powstaje nowa droga dla rowerów. Pierwsze są odcin…