Strona główna Kultura Czasem powieść zaczyna się od… jeża – z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi rozmawia Olga Szelc

Czasem powieść zaczyna się od… jeża – z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi rozmawia Olga Szelc

Olga Szelc: Powieści o Tomaszu Winklerze, wrocławskim detektywie, piszecie wspólnie i nieraz już odpowiadaliście na pytanie, jak wam się to udaje. A czy macie czasem taką chęć, aby napisać coś oddzielnie? Jaki byłby to gatunek literacki?

Eugeniusz Dębski: Gdy, jako młody człowiek, zastanawiałem się, jaką literacką drogę obrać, pomyślałem o kryminałach albo o fantastyce. Z powieści kryminalnej jednak szybko zrezygnowałem, bo chciałem pisać jak mistrzowie czarnego kryminału amerykańskiego, a to nie mogło się udać w PRL-u. Wiedziałem, że tego przecież w Polsce nie wydadzą, a powieść milicyjna mnie nie interesowała. Poza tym społeczeństwo polskie wydawało się jednak w miarę grzeczne, środki masowego przekazu nie donosiły o morderstwach, co najwyżej o defraudacjach. Nie wydawało mi się to atrakcyjne jako temat. Postanowiłem, że to jednak będzie fantastyka i służyłem jej wiernie przez niemal czterdzieści lat, Dopóty, dopóki… nie trafiłem na żonę, która nie lubiła fantastyki, a już szczególnie takich powieści, gdy realia są współczesne, a bohater zmaga się z diabolicznymi zakusami Cthulhu. Polegało to na tym, że niektóre postacie owładnięte przez Cthulhu w momencie konfrontacji stawały się zielonymi, glutowatymi stworami. Może gdybym wymyślił lepsze stwory, to nie byłoby tej całej afery z powieściami kryminalnymi. Jednak Beata chodziła ze mną i mówiła, żebym zostawił te gluty i pisał kryminały. Tak mnie formowała, aż w którejś twórczej sprzeczce padło to, co musiało paść: jak taka jesteś mądra, to pisz albo piszmy. A ona na to powiedziała: a co, może nie potrafię?
Beata Dębska: A kto wygrał olimpiadę polonistyczną? Ja.

Eugeniusz: Ja nie wygrałem. Muszę tu oddać jednak sprawiedliwość, bo do serii moich fantastycznych powieści Beata wymyśliła świetne tytuły.

Olga: A gdyby nie fantastyka, to co byś chciał pisać?

Eugeniusz:  A co mógłbym pisać? Romanse na pewno nie. Reportaże też nie…
Beata: Jeśli o mnie chodzi, to mogłabym właśnie reportaże.
Eugeniusz: Reportaże są bardzo wyczerpujące. Wyobrażam sobie, że dobry reportażysta najpierw biega po okolicy, a potem wraca do hotelu i podczas, gdy inni piją miejscowego szampana albo piwo, on do rana stuka w klawiaturę. Ja to bym rano już nie pamiętał, gdzie byłem wczoraj, musiałbym znowu tam iść, żeby coś sensownego napisać. Dlatego zdecydowanie to nadal byłaby fantastyka, bo tak naprawdę nigdy z nią nie zerwałem. Przyznam się nawet, że od kilku dni intensywnie myślę o opowiadaniu, które pewnie za jakiś czas powstanie. Opublikuję je pod pseudonimem, żeby żona się nie dowiedziała.
Beata: Jeszcze wyjaśnię, że oprócz tego, że razem piszemy książki, to także prowadzimy biuro rachunkowe. Gdy słyszę, że Eugeniusz pisze płynnie, to wiem, że nie księguje, tylko powstaje tekst. Może nawet właśnie to opowiadanie?
Mogłabym pisać reportaże, bo je uwielbiam  – zwłaszcza Katarzyny Tubylewicz czy Macieja Zaremby-Bielawskiego. Jestem zawsze ciekawa procesu wydobywania historii, szczególnie poprzez kontakt i rozmowy z bohaterami reportaży. To jest z pewnością dobra część pracy reportażysty. Nie wiem, jak to oceniasz, bo przecież sama się tym zajmowałaś, przygotowując swoją książkę o kobietach z Teatru Kalambur.

Olga: Przyznaję, że oprócz samego pisania, rozmowy są najprzyjemniejszą częścią tej pracy. Słuchanie opowieści, którymi ktoś zechce się podzielić.

Eugeniusz: I to się też dzieje w powieściach kryminalnych. Jest pytanie: co obywatel zrobił z siekierą, prawdopodobnym narzędziem zbrodni? Tak sobie rozmawiają i dzielą się.

Olga: Jest w kryminale i wydobywanie informacji, nie da się zaprzeczyć. Teraz jednak chciałabym porozmawiać o… jedzeniu. Czwartą część serii kończy przepis kulinarny. Macie informacje zwrotne, jak ta receptura ragoût wychodzi czytelnikom i czy będziecie jeszcze zdradzać w powieściach tajniki swojej kuchni?

Beata: Mamy, mamy informacje zwrotne. Niestety, że ragoût nie wyszło tak, jak się czytelnik spodziewał!
Eugeniusz: Ten przepis znam niemal od zawsze i nasi przyjaciele to danie jadali wielokrotnie. Ale zdarza się, że ktoś je ugotuje i mu jednak nie wychodzi. Tak było z naszą przyjaciółką, która postanowiła przyrządzić je z okazji wspólnej z nami gry w brydża. Wyszło, jak wyszło, bo posiekała wszystko drobniutko, jakby chciała zrobić sałatkę, w dodatku dołożyła za mało przecieru pomidorowego. W końcu zjedliśmy, bo o pierwszej w nocy się nie wybrzydza, ale sama powiedziała, że nigdy więcej.
Beata: My dużo gotujemy, ale w przepisach nie jesteśmy za dobrzy, bo robimy na oko.
Ale kolejne przepisy pojawią się w następnych częściach. O książce kulinarnej też myślimy…
Eugeniusz: To nie jest łatwa sprawa, a myślę tu o kwestii fotografii. Człowiek nagotuje się jak na miesiąc, a potem fotograf nie przyjdzie, bo zachorował. Trzeba by samemu zrobić takie zdjęcia, a to też nie jest proste.
Beata: Ale pomysł był taki, żeby zrobić dwie wersje tego samego dania. Bo ja jem bez mięsa, a Eugeniusz z mięsem.

Olga: A mimo to żyjecie zgodnie  – jak jaroszka z mięsożercą. Chciałabym teraz porozmawiać o Tomaszu Winklerze, byłym policjancie, zamieszkałym przy ulicy Pereca… Skąd pomysł na takiego bohatera? Z jednej strony twardego faceta, a z drugiej czułego wnuczka?

Beata: Bohater kryminału musi być charakterystyczny. Zwykle bywa alkoholikiem albo jakimś życiowym popaprańcem. Winkler akurat nie jest ani jednym, ani drugim, może za dużo pali. Pije też niemało, ale w granicach rozsądku. Chodziło jednak o to, aby był niejednoznaczny. Dlatego też dodaliśmy mu babcię Romę. I tak się urodził nasz syn literacki.

A czemu akurat były policjant i w dodatku wyrzucony z pracy?

Eugeniusz: Gdyby Winkler był czynnym policjantem, musiałby się trzymać różnych reguł. Przychodzić do pracy na określoną godzinę, wykonywać polecenia szefa, np. brać sprawy, które ten mu zleci. Ma to oczywiście dobre strony, pensja raz w miesiącu. Ale ma i niedobre. Beata: Jako były policjant Winkler zna system; wie, jak działa; umie się bić, strzelać, ale jednocześnie może robić, co zechce.
Eugeniusz: Wie przy tym, jak unikać niektórych pułapek, zna kolegów po fachu, może od nich czasem dostać informacje. Poza tym przyjęło się, że dobry detektyw musi mieć bogate wnętrze. A takie się ma, gdy się zostanie przeczołganym przez życie: odejdzie ukochana kobieta lub zostanie się wykopanym z ukochanej pracy. Tomasz kochał firmę przez duże F i chciał w niej pracować. Wyleciał, bo był zbyt zdolny i za wiele się dowiedział.
Beata: Teraz wyszło na to, że dobry detektyw musi być jak dobry poeta – pokiereszowany!
Eugeniusz: Musi mieć blizny na duszy i ciele. Głód też jest dobry…

Olga: Ale w ostatniej, czwartej części zresztą  – tu zdradzimy troszkę  – Winkler znów ma do czynienia z firmą przez duże F.

Beata: Skoro już zdradziliśmy… ma do czynienia.
Eugeniusz: Najpierw jednak zostaje tak zwanym konsultantem i ma za zadanie rozwiązywać sprawy z archiwum X. Musieliśmy zadbać o prawdopodobieństwo. Nie da się przyjąć audytora do Firmy, żeby hasał z pistoletem po mieście nawet w dobrej sprawie. Tymczasem napatoczył się kolejny denat… i śledztwo ruszyło!

Bardzo doceniam poczynania Tomasza Winklera, ale dla mnie ulubioną postacią jest babcia Roma. Ta postać cieszy się zresztą powszechną sympatią. Czy często dostajecie prośby, żeby babci Romy było w powieściach więcej?

Beata: To, że w ostatniej części babcia Roma bierze aktywnie udział w śledztwie jest  – owszem  – również wynikiem maili od czytelników. Są takie postulaty oraz prośby: ale babci to jednak nie zabijecie?
Eugeniusz: Może  – jak się dowiemy – że wydawca chce z nami skończyć, to w finałowym tomie jednak zgładzimy babcię Romę…
Beata: Nie, nie, nie zrobimy tego. Babcia Roma jest wspaniałą seniorką, a my – jako również seniorzy  – postanowiliśmy docenić osoby dojrzałe i pokazać, że świetnie się sprawdzają nawet w trudnym śledztwie. Chcieliśmy się zmierzyć z takim stereotypem, że senior to starsza osoba siedząca na ławce z laseczką. To nie jest prawda, bo jest bardzo wielu aktywnych seniorów. W Europie Zachodniej można to świetnie zauważyć: seniorzy uczestniczą w konkursach tańca, wycieczkach, są obecni w życiu społecznym, żyją pełnią życia. Babcia Roma wspiera wnuka i pomaga mu rozwiązywać sprawy swoimi własnymi sposobami.
Eugeniusz: Roma nie tylko pomaga Tomaszowi, przecież ona właściwie go wychowywała i weryfikuje co i rusz, czy wychowanie się udało.
Beata: Muszę przyznać, że czasem postacie zaczynają żyć własnym życiem i taka jest właśnie babcia Roma. Mamy czytelników, którzy teraz sięgnęli po powieść i przeczytawszy naraz cztery tomy zauważają znaczy rozwój tej bohaterki. Babcia zdecydowanie wyrwała się spod kontroli.

Olga: Nudziło się jej.

Beata: A w piątym tomie to dopiero się będzie działo!
Eugeniusz: Piąty tom wydaje mi się mocno feministyczny. Nie wiem, czy Beata pozwoli coś tam dopisać jeszcze.

Olga: Feministyczny, bo Beata przejęła kontrolę?

Eugeniusz: Nie mogę zdradzać szczegółów. Przy życiu trzyma mnie nadzieja, bo te pliki są na moim komputerze.

Olga: A o co jeszcze proszą czytelnicy? Jakie mają sugestie, uwagi?

Beata: Ostatnio napisała do nas czytelniczka: zróbcie coś, żebym polubiła Iwę. Musimy się nad tym zastanowić, co nam nie wyszło z Iwą.
Eugeniusz: Może ktoś nie lubi w powieściach postaci wysokich, szczupłych, krótko ostrzyżonych dziewczyn? Może zresztą ta postać była dotąd za bardzo z boku. Ale też nie chcieliśmy rozdmuchiwać otoczenia Tomasza. Oczywiście, można więcej napisać o ojcu, który ma zadatki na rodzinnego dowcipnisia, o mamie, która poświęciła się pielęgnowaniu ciotki. Wiele rzeczy można by…
Beata: Winkler, który mieszka z babcią nie ma za męskiego wzorca, ja bym to na przykład rozwinęła. Staramy się przemycać obyczajowe wątki, ale redaktor nam zwraca uwagę, że za dużo i trzeba ciąć. Akcja, akcja, akcja.
Eugeniusz: Ale…
Beata: I widzisz, zaraz się pokłócimy i będzie wiadomo, jak wygląda praca przy książce.

Olga Szelc: Jest wybuchowo?

Eugeniusz: Ja piszę lewą, Beata prawą. Żartuję. To zawsze jest pewien kompromis.
Beata: Eugeniusz ma taki dar, że potrafi pisać pomiędzy jednym zaksięgowaniem faktury a drugim. Jak już wpadnie na pomysł, to potrafi pisać i w trakcie pracy.
Eugeniusz: Są różne metody. Bracia Borys i Arkady Strugaccy mieli następującą. Arkady siedział przy maszynie i pisał, a Borys chodził po pokoju i dyktował. I potem okazywało się,  że pod koniec dnia wiele rzeczy było całkiem innych niż te podyktowane. Arkady nie chciał się kłócić, więc udawał, że pisze to, co chce brat, a pisał po swojemu…
Beata: To tak jak my. Kiedyś pytałam i słyszałam: co ty mi tu będziesz mówiła, ja czterdzieści lat piszę… Teraz sama poprawiam i już.
Eugeniusz: Tak naprawdę pracujemy jednak w wyobraźni (każde w swojej) i następnie sporo w rozmowach. A samo przelanie dogadanych pomysłów na papier to już jest prosta sprawa.

Nie jest tajemnicą, że jesteście bardzo medialną pisarską parą, ale to też taki znak czasów. Na ile jest to dla Was przygoda, a na ile niewygoda?

Beata: Przyznam, że na początku myślałam  – sama sobie z tym poradzę. Co to za filozofia, wrzucę jakieś zdjęcie, post czy komentarz. Okazało się, że to jednak jest trudne tak trzymać non stop palec na pulsie, więc teraz media społecznościowe prowadzi nam profesjonalistka,  która jest naprawdę niesamowita. Zawsze wie, jaki jest dzień: dzień jeża, dzień kawy… Prosi nas wtedy o odpowiednie zdjęcie! Czasem nie jest łatwo spełnić jej oczekiwania!
Eugeniusz: Poza tym czytelnikom się coś od nas należy. Książka kosztuje około 35-40 złotych, to niech chociaż zobaczą, jak wyglądają autorzy i co jedzą na śniadanie.

Olga: Kiedyś byłam na Targach Książki w Gdańsku i podczas debaty o czytelnictwie pewien pisarz powiedział, że  – gdy był młodym człowiekiem  – wystarczyło napisać książkę, a teraz trzeba do tego prowadzić media społecznościowe.

Beata: Bo książka stała się po prostu produktem.
Eugeniusz: A widziałaś, żeby gdzieś stał twórca proszku do prania i opowiadał jak go wymyślił? Chociaż z tym różnie bywa. A pisarz musi.
Poza tym sława jest miła, są tacy, co jej nie chcą, ale to ich sprawa. W czasach, gdy autor nic poza książką z siebie nie dawał, bywałem rozczarowany. Naoglądałem się filmów amerykańskich, w których, jeśli ktoś pisał powieści, to spotykał się gęsto z czytelnikami, wszyscy chcieli dostawać od niego autografy. To mile głaskało ego.
W domu handlowym Astra była kiedyś duża księgarnia. Być może jest do dzisiaj. Prowadzili ją dwaj panowie, którzy kupowali u mnie książki. Wtedy, nie mając innej pracy, prowadziłem hurtownię z książkami. Ponieważ akurat wyszła moja własna powieść, zaproponowali mi, że ją wyeksponują, a ja będę siedział w księgarni i podpisywał autografy. Pomyślałem, fajnie! Przesiedziałem dwie godziny, nie zajrzał pies z kulawą nogą. Nagle – idzie młody człowiek, taki czternastoletni, z moją książką pod pachą i z mamą. I mówi: „Mamo, patrz, to ten pan, co  napisał tę książkę, pójdę do niego po autograf”, a matka na to: „Zwariowałeś czy co? Daj człowiekowi spokój”. I tak się skończył mój zamach na sławę.
Beata: A teraz jest wręcz klęska urodzaju, czytelnicy nie wiedzą, na które spotkanie pójść najpierw, one odbywają się niemal codziennie. Wychodzi 400 powieści kryminalnych w roku…
Wracając jednak do mediów społecznościowych – najczęściej mamy sporo miłych uwag, zdarza się krytyka, ale nigdy nie spotkaliśmy się z hejtem.

Olga: Praca zawodowa, pisanie, media społecznościowe, spotkania z czytelnikami, targi i wywiady online to sporo zajęć. Jak odpoczywacie?

Eugeniusz: Przede wszystkim poza miastem, w naszym domku. Tam zresztą przychodzą nam do głowy najlepsze pomysły. Tak było z ostatnią częścią o Winklerze. Zobaczyłem w ogrodzie jeża… pomyślałem, że przecież jeże wcale nie jedzą jabłek, tylko są mięsożerne… a gdyby taki jeż zobaczył kałużę krwi… a jeśli jest krew, to muszą być gdzieś i zwłoki…

fot. Krystyna Żak.

Olga: I tak od całkiem niewinnego jeża do kryminalnej powieści, części czwartej serii! Kiedy możemy spodziewać się piątej części o Tomaszu Winklerze i babci Romie?

Beata: Zanim to nastąpi, pojawi się powieść z Uniwersum Winklera. Między częścią czwartą a piątą. Jak mówią wydawcy – żeby odpocząć od serii. Ta książka wyjdzie na wiosnę, a piąta część Winklera jesienią 2023.
Eugeniusz: W tej powieści z Uniwersum Winklera on sam się nie pojawi, babcia mignie na spacerze z suczką Kropką. Może też pojawią się jakieś postacie z poprzednich historiii, ale trupy będą zupełnie nowe i świeże.
Beata: I będzie wiele dla kociarzy!

Olga Szelc: Jako kociarę, to ostatnie zapewnienie bardzo mnie cieszy! Czekamy zatem na kolejne książki. Dziękuję za rozmowę.

 


Za udostępnienie zdjęć dziękujemy Joannie Stodze oraz Autorom.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Weekend we Wrocławiu – lista wydarzeń wartych uwagi [02.06 – 04.06]

Wracamy z listą najciekawszych wydarzeń z Wrocławia na ten Weekend – Wrocław to jedno z na…