Strona główna Kultura „Muzyka i audiosfera” – z dr. Robertem Losiakiem, kierownikiem Pracowni Badań Pejzażu Dźwiękowego w Instytucie Kulturoznawstwa UWr, rozmawia Izabella Starzec

„Muzyka i audiosfera” – z dr. Robertem Losiakiem, kierownikiem Pracowni Badań Pejzażu Dźwiękowego w Instytucie Kulturoznawstwa UWr, rozmawia Izabella Starzec

R.Losiak

Izabella Starzec: Pański wykład „Muzyka i audiosfera” w Narodowym Forum Muzyki 16 lutego przybliżył nie tak znów oczywiste kwestie, które mieszczą się czy to na styku obu pojęć, czy też w ogóle podejmują problematykę audiosfery. Czy często spotyka się Pan z pytaniem: a co to właściwie takiego jest?

dr Robert Losiak: Oczywiście, że często, chociaż ostatnio – co mogę wyraźnie zaobserwować, biorąc pod uwagę swoje wieloletnie doświadczenia w tej materii – obserwuję proces przyswojenia tego terminu w dyskursie publicznym. Jeżeli się spotykam z takim pytaniem, to zazwyczaj pada ono z ust osób, które nie mają większego kontaktu z tą problematyką. Prawdą też jest, że nie jest ona powszechna – raczej ogranicza się do środowiska naukowego i to niekoniecznie muzykologicznego.

Założył Pan Pracownię Badań Pejzażu Dźwiękowego, czyli jak rozumiem – rozmawiamy o tym samym zagadnieniu. Co było motorem napędowym stworzenia tej struktury badawczej i zajęcia się audiosferą w sposób kompleksowy?

– Pracownia powstała w 2010 roku przy Instytucie Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Współpracujemy też ściśle z Instytutem Muzykologii. Jest to twór międzydziedzinowy, w którym chcieliśmy połączyć siły różnych badaczy o różnych perspektywach. Problem pejzażu dźwiękowego jest bowiem interdyscyplinarny. Bezpośrednim powodem powołania tej pracowni był projekt badawczy nad audiosferą Wrocławia i wokół tego skonsolidował się nasz zespół.

Czy ten pomysł wyszedł wyłącznie ze struktur uniwersyteckich, czy też było to współdziałanie z miastem Wrocław?

– Nigdy nie starałem o nagłośnienie tego projektu w takim obiegu miejskim. Pojawiło się parę wypowiedzi prasowych i radiowych na ten temat, ale miasto się tym nie zainteresowało. Był to czysto akademicki projekt sfinansowany z grantu Narodowego Centrum Nauki.

No dobrze, ale przecież rezultaty tych badań mogły się okazać przydatne w praktyce.

– To w ogóle jest bardzo ciekawy temat – badania a życie codzienne. Dla mnie ten problem zawsze był ważny i między innymi dlatego zająłem się tą problematyką. Pomyślałem, że jest to sfera, w której można znaleźć przełożenie refleksji badawczej na życie społeczne. A może za słabo szukaliśmy tego przełożenia? Czasami uczestniczyliśmy w różnych gremiach, konsultowaliśmy jakieś inicjatywy, nawet wystąpiliśmy z pewnym postulatem, gdy powstawała w mieście strefa wolna od reklam. Otóż wystosowaliśmy pismo do urzędu, by zwrócić również uwagę na reklamy dźwiękowe w śródmieściu Wrocławia. Ostatecznie nie doszło do trwalszej współpracy.

W tych badaniach natury akustycznej zapewne istotną rolę odgrywa również środowisko politechniczne?

– Oczywiście. Jest taki obszar zwany ekologią dźwiękową, najbardziej chyba rozpoznawalny a dotyczący zanieczyszczenia dźwiękowego. W tym zakresie głos większy ma politechnika i tamtejsza akustyka. Mamy z nimi kontakt i wiemy, że jest prowadzony monitoring zanieczyszczenia dźwiękowego i są tworzone akustyczne mapy Wrocławia, co wynika wprost z wymogów unijnych. Tylko że o ten poziom komfortu akustycznego niespecjalnie się dba. Nasze badania idą w stronę bardziej kulturowego kontekstu, komunikacyjnych i symbolicznych znaczeń dźwięków, w tym także dbałości o zabytki dźwiękowe, o pewne dziedzictwo.

Co może być takim dziedzictwem?

– Zacznijmy od tego, że jest rzeczą niewiarygodną, jak mało mieszkańców Wrocławia ma świadomość obecności u nas hejnału. Nie robiliśmy szeroko zakrojonych badań statystycznych, ale z naszych wywiadów i ankiet wynika, że może 10% ludzi wie o tym. Nasz hejnał to nie jest skompilowany fragment jakiejś melodyjki, tylko bardzo historyczna melodia, która ma swój kontekst powstania, tradycję wykonawczą. Hejnał jest niestety rzadko prezentowany – tylko raz w tygodniu w niedzielne południe.

Mówimy o „We Wrocławiu na ryneczku”?

– Tak. Poza tym mamy słabą wiedzę o wrocławskich dzwonach i ich historii oraz tradycji. Niewiele też wiemy o legendach. Był taki dzwon zwany  powszechnie „Dzwonem Grzesznika”, a niekiedy określany nawet jako „Śląski Zygmunt”, jeden z najwspanialszych w mieście i regionie. Mieścił się w południowej wieży kościała św. Marii Magdaleny i uległ zniszczeniu tuż po w wojnie w 1945 roku. Pochodził z XIV wieku.

Innym przykładem dzwonu, który towarzyszy mieszkańcom miasta od 600 lat, jest dzwon ratuszowy. Ludzie rozpoznają jego dźwięk, bo słychać go codziennie w przestrzeni, natomiast mało kto wie, jaka jest jego historia i wartość zabytku dźwiękowego. Wiele takich rzeczy jest u nas nieobecnych.

O ile mamy świadomość dziedzictwa architektonicznego, wizualnego, tak to dźwiękowe już nie jest rozpoznawalne. Są też współczesne sygnały miejskie, jak sygnały przystanków tramwajowych. Nie mam dokładnie jednak informacji, kto za tym stoi, jak się to kształtuje, a może mieszkańcy powinni mieć jakiś głos w tej sprawie, które przystanki mają i w jaki sposób dźwięczeć? Kto przekazuje komunikaty głosowe na przystankach? W Warszawie zrobili w tej sprawie referendum na głos drugiej linii metra, które odbyło się w 2014 roku.

Czyj głos wybrano?

– Znakomitego lektora, Macieja Gudowskiego. Nota bene komunikaty pierwszej linii warszawskiego metra wypowiada Ksawery Jasieński, a Tomasz Knapik jest głosem autobusów i tramwajów w stolicy.

Myślę, że nie mamy świadomości, jak bogata potrafi być ta miejska audiosfera, ile czynników ją kształtuje i jak też jest ulotna. Co jeszcze jest w tej przestrzeni zainteresowań Pracowni mogącego kojarzyć się z taką miejską dźwiękową tożsamością?

– To jest w ogóle bardzo dobre pojęcie – tożsamość dźwiękowa miasta. Ja się nim chętnie posługuję, bo jest to kulturoznawczy sposób myślenia, w którym chodzi o budowanie więzi z miastem, miejscem swojego zamieszkania. Ta więź jest tworzona przez różne elementy i konteksty, a dźwiękowy jest równie ważny i wartościowy.

Wśród współczesnych fenomenów mamy muzykantów ulicznych. To zjawisko też badaliśmy.  Wiemy, że byli i wcześniej, są wspomnienia na ich temat pochodzące z lat 60-tych XX wieku, gdy chodzili po wrocławskich podwórkach. Mamy też tych dzisiejszych, który pojawiają się od lat 90-tych, występując głównie w sercu miasta. Niektórzy na trwale zapisali się w pamięci mieszkańców, jak słynny Gienek Loska.

Interesują nas również fontanny, którym robiłem analizę dźwiękową. Przecież fontanny są bardzo charakterystycznymi obiektami dla wielu miast. Jako ciekawostkę dodam, że w szwajcarskim miasteczku Solothurn, znanym z 11 zabytkowych fontann, ich dźwięki są chronione w ten sposób, że w jakiejś odległości od nich nie wolno na przykład emitować muzyki – właśnie po to, by były dobrze słyszalne. Można tworzyć takie spacerowe trasy dźwiękowe po mieście i pokazywać różne niezwykłe miejsca, lub akustycznie kojarzące się z relaksem, gdzie jest cicho i przyjemnie.

Które z rejonów Wrocławia są taką sferą ciszy, relaksu w świetle waszych badań?

– To jest Ostrów Tumski. W naszych badaniach i ankietach wielu mieszkańców wskazywało go na miejsce, które ma dobre skojarzenia dźwiękowe, mimo tego, że słyszymy miasto – mosty, ruch uliczny, ale ostateczny efekt dźwiękowy Ostrowa jest bardzo przyjemny.

Natomiast w otwartych przestrzeniach bierzemy pod uwagę parki i często myślimy o nich, jako miłych dźwiękowo, co nie do końca jest prawdą. To zależy od wielu czynników zewnętrznych. Park Południowy jest na przykład dość hałaśliwy z różnych kierunków i przyczyn. Istnieje przecież korytarz powietrzny i słychać samoloty, są tory kolejowe, więc nie jest tak do końca miejscem cichym. Często działa prawo sugestii, bo wydaje nam się, że skoro jest teren zielony, to słychać ptaki i szum wiatru, liści. Nie zawsze tak jest.

Jako dobre miejsce też jest często wskazywany Ogród Japoński i jego strumienie, które mają bardzo przyjemne brzmienia. Ludzie dobrze się czują w atmosferze szemrzącej wody, odbieranej jako bardzo kojąca. Ale możemy też mówić o przestrzeniach zamkniętych, jak na przykład kościołach, w których w pięknej, głębokiej akustyce odnajdujemy charakterystyczny klimat. Z tego właśnie powodu lubię Kościół Najświętszej Marii Panny na Piasku, czy dziedziniec Ossolineum, który jest świetnie wyizolowany. A skoro o tym mowa, to wiele podwórek wrocławskich ma taki też charakter.

Gdzie spotkał Pan takie lokalizacje?

– Na Przedmieściu Oławskim, w dawniejszym słynnym Trójkącie Bermudzkim. Osobiście je badałem i bardzo dobrze czułem się na tych podwórkach – są to studnie izolowane od otoczenia, w których panuje głęboka cisza z jednoczesnym efektem pogłosu. Daje on wzmocnienie innych odgłosów, jak szelestów liści, śpiewu ptaków. Takich miejsc cichych, czy zacisznych jest sporo, nawet w centrum miasta.

A co z dziećmi na podwórkach? Czy w tych badaniach dało się zaobserwować zjawisko braku dziecięcego gwaru, podwórkowych i piaskownicowych zabaw, śmiechów, określonych odgłosów, na przykład uderzanej piłki?

– Dziękuję za ten wątek, ciekawy i wdzięczny. Tak, oczywiście, jest to zauważalne dla nas, którzy badamy zjawiska dźwiękowe i którzy wiemy o tej przeszłości akustycznej. To jest proces, który ma miejsce przez ostatnie lata. Jeszcze kilka dekad temu podwórka tętniły życiem. Wiele osób to pamięta, a teraz tego brakuje, co właśnie wyszło w badaniach. Ludzie zwracali uwagę na ten zanik podwórkowego życia, bez nawoływania z okien rodziców.

Poza tym podwórka były też kiedyś miejscem, w którym pojawiali się różni domokrążcy zbierający szmaty, butelki, ostrzący noże, drutujący garnki. To pozostało w pamięci średnich i starszych pokoleń.

Ja jeszcze słyszę rozwożone butelki z mlekiem, charakterystycznie kolebiące się w metalowych drucianych skrzynkach.

– Też to pamiętam – takie typowe zjawisko dla lat 70-tych. To już całkowicie zniknęło z tej przestrzeni miejskiej.

Czy przedmiotem Państwa zainteresowań są również ogródki kawiarniano-restauracyjne, które generują różną paletę dźwiękową, w tym muzyczną?

– Są to zjawiska, na które można patrzeć z różnych perspektyw. Także z punktu widzenia hałasu, który jest definiowany bardzo subiektywnie. Na to nie ma definicji. Nawet w źródłach ściśle naukowych raczej hałas opisuje się jako dźwięk przeszkadzający, a przeszkadzać może wszystko, nawet najlepsza muzyka. Ewa Kofin pisała o tym w swojej książce z 2010 roku „Muzyka wokół nas”, że nawet muzyka Mozarta może być hałasem. Nie chodzi tu o głośnie odtwarzanie, ale w ogóle o odczucie natrętnego przeszkadzania. Jeśli ktoś czegoś nie lubi, to takie dźwięki będą dla niego denerwujące.

Muzyka w restauracjach oraz w sklepach może być takim hałasem, bo na przykład przeszkadza w rozmowach lub drażni, ale też buduje swoisty mikroklimat. W tym ludzkim gwarze mieści się też sfera rozrywki, relaksu, akceptowana przez mieszkańców i turystów, potrzebna w mieście. Bardzo wiele osób mówi o tym fenomenie ogródków piwnych, czy kawiarnianych i panującym tam klimacie, w którym muzyka miesza się z rozmowami, jako o czymś potrzebnym, a nawet przyjemnym. Kiedy kilkanaście lat temu zaczynał się ten proces zagospodarowywania Rynku, budził wtedy duży opór, ale i aprobatę, bo to tworzy społeczny wymiar miasta.

Jeśli ktoś się decyduje na mieszkanie w mieście, to i musi się z tym liczyć, że są w nim obecne różne zjawiska.

Nasze stanowisko w tej sprawie jest takie, że należy się tym rzeczom bardzo uważnie przyglądać i uwzględniać sygnały ludzi, którym to przeszkadza, ale jednocześnie wyciszenie miasta nie jest możliwe i wbrew pozorom nie jest właściwe. Pamięta Pani tę ciszę na początku pandemii?

Oczywiście, miasto było jak wymarłe.

– W niektórych miejscach ludzie czuli się dobrze, ale wielu z nas było zaniepokojonych brakiem różnych dźwięków i tym, że społecznie nie widzą tych relacji.

Co w najbliższym czasie będzie w sferze zainteresowań Pracowni Badań Pejzażu Dźwiękowego?

– Wiele różnych tematów. Moje koleżanki i koledzy pracują nad tematyką historii dźwiękowej miasta. Mamy tu ciekawe osiągnięcia, zwłaszcza gdy chodzi o ten czas bezpośrednio powojenny. Badamy zachowane dokumenty i różne archiwalia. Powstało już kilka artykułów, książka o dźwiękach tego specyficznego czasu. Mnie osobiście interesuje też teraz wątek ciszy w takim szerokim kontekście kulturowym, ale również hałasu w różnych jego przejawach i kontekstach, w tym także i zagrożeń, jako takich śmieci dźwiękowych, czy dźwięków niechcianych, które nas otaczają.

Ciekawym wątkiem jest również agresja dźwiękowa, czyli takie intencjonalne działanie ludzi chcących uzyskać określony efekt właśnie poprzez dźwięk – jego świadome i agresywne wykorzystanie w przestrzeni społecznej. Tych aspektów jest dużo więcej.

To zapraszam Pana na kolejną rozmowę!

– Dziękuję bardzo.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Mityczne postacie w Ogrodzie Japońskim – ile zdołasz znaleźć?

W Ogrodzie Japońskim we Wrocławiu ukryło się niedawno jedenaście postaci z japońskich lege…