Strona główna Kultura Różnorodność jest siłą festiwalu – o jubileuszowym Jazztopadzie z Piotrem Turkiewiczem rozmawia Izabella Starzec

Różnorodność jest siłą festiwalu – o jubileuszowym Jazztopadzie z Piotrem Turkiewiczem rozmawia Izabella Starzec

Piotr_Turkiewicz

Izabella Starzec: Odejście Wayne’a Shortera 3 marca tego roku było dla świata muzyczno-jazzowego wielką stratą. To nazwisko wpisujesz w tegoroczny Jazztopad w inauguracyjny wieczór 17 listopada. W jaki sposób zaprojektowałeś koncert, by uhonorować tę wybitną postać, która kilkukrotnie gościła we Wrocławiu?

Piotr Turkiewicz: Praca nad tym koncertem rozpoczęła się trzy lata temu. Rozmawialiśmy z Danilio Perezem na temat projektu, który w zamyśle miał celebrować 90. urodziny Shortera z jego udziałem. Nie jest to więc nowy pomysł, który narodził się dopiero po śmierci mistrza.

Natomiast w tych nowych okolicznościach zależało mi na tym, żeby zebrać artystów, którzy z nim najbliżej współpracowali w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat, a poza tym żeby pokazać inne oblicze jego działalności, czyli skupić się na muzyce symfonicznej, a nie zamykać tylko w kwartecie. Najbardziej mnie ciekawi, jak się w tym odnajdzie Ravi Coltrane, który chcąc nie chcąc musi się mierzyć z legendą swego ojca, Johna Cotrane’a, a tu jeszcze ma dodatkowe obciążenie – zastąpić Wayne’a w jego składzie. Oczywiście tylko w jakimś sensie, bo Shorter był jedyny w swoim rodzaju.

Niemniej zgodził się podjąć to wyzwanie.

Było kilka propozycji, jeśli chodzi o saksofon, ale cieszę się, że się zgodził, bo jest mimo swojego nazwiska dość neutralnym saksofonistą, niezwiązanym z konkretnym nurtem. Myślę więc, że będzie po prostu sobą. Przecież nie chodzi o naśladownictwo, tylko żeby pokazać nową jakość.

Co znajdzie się w programie?

Będą to przekrojowe utwory – część z lat 80-tych, część z początku lat 2000-ych i najnowsze, czyli suita z „Ifigenii”, która właściwie jest jego ostatnim dziełem, powstałym we współpracy z Esperanzą Spalding. Pojawi się też kompozycja, która była dla obojga bardzo ważna i rzadko wykonywana.

Czy w jubileuszowym festiwalu proponujesz też spotkania z muzyką, muzykami, którzy już gościli na Jazztopadzie?

Tak, to było dla mnie głównym kluczem tegorocznej imprezy, żeby zaprosić artystów w dużej mierze związanych z festiwalem, ale jednak nie tylko. Będzie też sporo nowych nazwisk. W zasadzie to każdy festiwal jest dla mnie ważny i staram się podchodzić do programowania, jakby to był mój ostatni. Nie ma hierarchii ważności – który jest ważniejszy, a który mniej. Wszyscy artyści, którzy będą podczas tych dwóch weekendów festiwalowych, pozostaną przynajmniej 3-4 dni, więc wezmą też udział w koncertach w mieszkaniach. Odbędą się też spotkania i projekty edukacyjne. Położyłem duży nacisk na taką celebrację wśród przyjaciół, ale też chciałem być bardzo blisko publiczności.

Co przez to rozumiesz?

Trochę uciekam z Sali Czerwonej, a w Sali Głównej unikamy klasycznego podziału na scenę i publiczność – sporo koncertów zagramy w odwróconym ustawieniu. Czuję, że coraz bardziej ważne jest przeżywanie muzyki i taka bliska wspólnotowość, a tradycyjny układ temu nie sprzyja. Taki kontakt jest dla mnie immanentną rzeczą w muzyce jazzowej. Dążę do uzyskania quasi klubowej atmosfery. Inaczej się wtedy przeżywa muzykę.

Nawet chciałem pójść dalej, chcąc jeszcze bardziej zaznaczyć tę bliskość, czyli zbudować scenę na scenie poprzez stworzenie wokół niej takiego koloseum dla publiczności. To się jednak nie uda, także ze względów akustycznych, ale spróbujemy się do tego zbliżyć. Przynajmniej w takim zakresie, że artyści i publiczność będą częściowo wymieszani na scenie i trochę zniknie ten podział. Szczególnie chciałbym, aby ten drugi dzień festiwalu tak brzmiał – im bardziej akustycznie, im bliżej artystów – tym lepiej. Pamiętasz pierwszy koncert Wayne’a?

Oczywiście.

– No to wiesz, że w starej filharmonii dołożyliśmy krzesła na scenie powyżej kwartetu. Publiczność siedziała zaledwie dwa metry od Shortera. Tu zobaczymy, co nam wyjdzie, ale ze względów czysto ekonomicznych nie da się radykalnie zmniejszać liczby publiczności.

No właśnie o to chciałam się zapytać. Przecież jest jakaś granica opłacalności.

– Dlatego trzeba uwzględnić zbilansowanie. W końcu to jest festiwal, który w dużej mierze utrzymuje się z biletów. Chcieliśmy zrobić ustawienie w okręgu w Sali Czerwonej, ale to bardzo ogranicza liczbę publiczności i z 350 osób robi się powiedzmy 200. To nie jest ten kierunek. Dlatego lepiej wykorzystać Salę Główną, gdzie na scenie w odwróceniu można zmieścić 400-450 osób, ale mimo wszystko jest wrażenie kameralności.

A co z akustyką? Przecież ta sala ma bardzo precyzyjnie określone parametry.

– To prawda, i gdy mamy do czynienia z dużymi składami plus elektroniką, to trudno okiełznać taki zestaw. Z pewnością zrobimy optymalną konfigurację. W każdym razie wolę pójść na pewien kompromis akustyczny na rzecz ciekawszych doznań. Od pewnego czasu czuję, że tak powinno właśnie być. Co ciekawe, gdy rozmawiam o tym z artystami, to też są coraz bardziej zainteresowani pójściem w takim kierunku, by być jak najbliżej. Oczywiście będzie też tradycyjne ustawienie na inauguracji i zakończeniu.

Wśród wykonawców pojawiają się nowe postaci. Moją uwagę przykuła Marta Warelis. Opowiedz o niej.

– Cieszę się, że zwróciłaś na nią uwagę – ja jestem jej wielkim fanem. Marta Warelis, która we Wrocławiu spędziła kilka lat, od dłuższego czasu robi niesamowitą karierę w Europie. Od wielu lat mieszka w Amsterdamie, gra świetne solowe koncerty, pojawia się w zespołach i przełamuje amerykańskie brzmienia totalną europejską „współczechą”, co brzmi naprawdę ekstra. Spotkałem się z nią w Austrii, zaprosiłem na festiwal i wtedy się dowiedziałem, że jestem pierwszą osobą z Polski, która zaprosiła ją na koncert. To będzie jej premierowy koncert w naszym kraju.

Warto jej zatem posłuchać.   

– Zwłaszcza że wystąpi z perkusistą Frankiem Rosalym, który jest postacią dobrze znaną. Zaproponowałem im koncert w kontekście medytacyjnym i okazało się, że ich to niesamowicie interesuje i pociąga. Oboje poszukują nowych brzmień w swoich instrumentach, a to wpisuje się w serię medytacyjną Jazztopadu. Publiczność ma wtedy okazję położyć się, zamknąć oczy i znaleźć się w innej przestrzeni z wibracjami podłogi.

Przy tej okazji dodam, że jeśli chodzi o polską scenę improwizowaną, to wydawałaby się może szeroka i bardzo aktywna, ale jeśli chodzi o kobiety – jest bardzo ograniczona. Cieszę się zatem, że Marta uzupełni na festiwalu ten pierwiastek kobiecy.

Jazztopad jest nie tylko formacją zapraszającą, ale i kreującą. Jak rozumiem przyświeca Ci myśl, by na festiwalu pojawił się utwór powstały specjalnie na tę okoliczność, i to niekoniecznie w oczywistym wykonaniu. Co będzie w tym roku?

Odbędzie się premiera utworu na kwartet smyczkowy i fortepian napisanego przez Craiga Taborna, który podczas komponowania czerpał inspiracje z dzieł kanadyjskiej malarki Agnes Martin. Jestem wielkim fanem Craiga od wielu, wielu lat. Uważam, że jest absolutnym geniuszem improwizacji – a nie używam tego słowa na wyrost.

Ten projekt powstawał od ponad dwóch lat. Craig jest niesamowicie zajęty, więc trudno było się wstrzelić w jego kalendarz, ale motywacją dla niego było to, że podczas naszej siódmej edycji festiwalu w Nowym Yorku w czerwcu 2023 odbyła się prapremiera pierwszej części zamówionego utworu w bardzo prestiżowej sali National Sawdust. To stało się ważne, bo miał też wtedy okazję popracować z naszym Lutosławski Quartet, a dodam, że w zasadzie pisał po raz pierwszy na taki skład. Craig jest artystą, który bardzo poważnie podchodzi do komponowania. W każdym razie stworzył kawał dobrej muzyki, ale nie chcę tu wchodzić zbytnio w szczegóły. Myślę, że zaczniemy ten koncert od krótkiego występu solowego Taborna, po czym przedstawimy jego kompozycję.

20_JAZZTOPAD_wizerunek

Lutosławski Quartet jest zespołem, który jest chyba już na stałe przypisany do Jazztopadu, choć klasyczny kameralny kwartet nie kojarzy się powszechnie z nurtem jazzowym.

– Są to fenomenalni muzycy i bardzo elastyczni w przełamywaniu barier estetycznych. Podchodzą do różnych pomysłów na dużym luzie, a przecież są to czasami bardzo poważne wyzwania. Bardzo mi zależy na utrzymaniu ich obecności w ramach festiwalu, a są na nim już od 15 lat.  

Ponieważ oblicza jazzu są bardzo różne, to zapytam o stylistyczny wymiar Jazztopadu.

– Mam nadzieję, że osoby, które „siedzą” od lat w festiwalu wiedzą, że pojęcie jazzu jest dla mnie bardzo szerokie. Naprawdę – staram się uciekać od tej nazwy, dlatego że jest rozumiana bardzo wąsko. Puryści mogą mówić o tradycji i wielu by się ze mną nie zgodziło w takim podejściu. Uważam jednak, że zawężenie stylistyczne nie jest dobre, a jeszcze gorsze są szufladki.

W tym roku naprawdę będzie duża rozpiętość – od muzyki Aborygenów, którzy przywiozą swoją tradycję śpiewu sprzed 40000 lat, a która pojawi się chyba po raz pierwszy w Polsce, po „Dawno temu w Nowym Orleanie” – nowy projekt Matyldy Gerber sięgający do tradycji jazzu. Pomiędzy tymi wydarzeniami będą koncerty mocno klubowo-rytmiczne – awangarda w połączeniu z elektroniką w wykonaniu austriackiej formacji Kry czy wręcz muzyka rockowa Ave Mendozy, aż po ambient z Północy Jakoba Bro i Arve Henriksena. Nie zabraknie też oczywiście jazzu i bluesa podczas finałowego koncertu Charlesa Lloyda. Mam poczucie, że ta różnorodność jest siłą festiwalu.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Od wtorku do poniedziałku na jednym bilecie za 59 zł!

W przyszłym tygodniu czekają nas dwa świąteczne dni, dzięki którym można wydłużyć weekend.…