Strona główna Aktualności Zgubić się w małym raju. Świdnica – nowe podróżnicze odkrycie

Zgubić się w małym raju. Świdnica – nowe podróżnicze odkrycie

To miasteczko zwane jest często perłą Dolnego Śląska. Niepozorna, leżąca tylko 50 minut drogi od Wrocławia, Świdnica zyskała popularność w głównej mierze z powodu Kościoła Pokoju, wpisanego na listę zabytków UNESCO. Jakie jeszcze architektoniczne tajemnice kryje to dolnośląskie miasto?

Wsiąść do pociągu (nie)byle jakiego

Postanowiłam to sprawdzić. Jako że jestem fanką kolei, na Dworcu Głównym we Wrocławiu wsiadam w jeden z wielu pociągów, które przejeżdżają przez Świdnicę. Mnogość połączeń czyni z niej dobrą bazę wypadową. Podróż trwa nieco ponad godzinę. Dworzec jest niewielki, choć urokliwy. Budynek zachowany w niezłym stanie – pociąg zatrzymuje się tuż przed nim. Wita mnie duży zegar i napis: “Świdnica Miasto”. Wewnątrz, jak to zwykle bywa – budki z napojami i przekąskami, rząd kas i kilka ławek. Wydawałoby się, że nic odkrywczego. W ten sposób opisać można wiele dworców w małych miasteczkach. Mnie jednak takie miejsca zdecydowanie rozczulają.

Na dworcu – gwar. Świdnica to nie senne, opuszczone miasteczko, jak przedtem sądziłam. Już na początku pierwszej wizyty jestem mile zaskoczona. Rozmowy, odgłosy ciągniętych walizek i komunikaty o nadjeżdżających pociągach – to mieszanka, która satysfakcjonuje mnie, podróżnika. Wychodzę na zewnątrz – już z progu dworca dostrzegam skwer – plac Grunwaldzki. Zmierzam jednak w stronę centrum, gdzie znajduje się zabytkowa wieża widokowa. Chcę podążyć architektoniczną ścieżką, która powie dużo o historii tego miejsca.

źródło: Wikipedia

Podziwiając panoramę miasta

Jak inaczej zacząć podróż po nowym miejscu, niż przyglądając mu się z lotu ptaka? Stwierdziłam, że spojrzenie na Świdnicę z góry da mi zupełnie nową perspektywę. Jednak już z perspektywy zwykłego przechodnia dostrzegam urok tego miejsca – kolorowe kamienice, wąskie, brukowane uliczki, zabytkowe szyldy. Czy odnalazłam właśnie mały raj?

Najpierw jednak spojrzyjmy na wszystko z góry. Mam słabość do tarasów widokowych, mijam więc kolorowe kamieniczki, gwarne kawiarnie i chłodne dziedzińce. Czy jestem w tym momencie najbardziej przewidywalnym turystą? Być może. Wyznaję jednak przekonanie, że sercem miasta jest ratusz. Jeśli o Świdnicę chodzi – z długą i nie zawsze szczęśliwą historią. Wieża ratuszowa dwa razy płonęła w pożarach – w XIV i XV wieku. Teraz nareszcie cieszy oko. Można skorzystać z dwóch tarasów widokowych. Znajdują się one na wysokości 38 metrów. Dzień jest piękny, choć nieco pochmurny. Uwaga – jest dość wietrznie. Cieszę oczy panoramą, dostrzegam – teraz maleńki – rynek, po którym przed chwilą chodziłam. Z tej perspektywy widzę także pozostałe cele mojej wyprawy: kościół Pokoju i gotycką katedrę.

Moja przygoda nie będzie się jednak opierać wyłącznie na informacjach znalezionych w Internecie. Pod ratuszem spotykam się z Pawłem Buczmą – poetą, literatem i tutejszym przewodnikiem. Od razu zgadzamy się co do jednego – Świdnica z lotu ptaka wygląda pięknie.

– Jeśli miałbym wskazać ulubione miejsce w mieście, byłby to punkt widokowy – mówi –  Lubię przechadzać się po rynku i wejść na wieżę ratuszową, odbudowaną 12 lat temu. To rzecz stosunkowo nowa. Lubię się tam wspiąć – widać stamtąd całą Świdnicę, góry Sowie, przedgórze Sudeckie. W dobry dzień można dostrzec nawet i Śnieżkę. Człowiek na tej wysokości czuje się wolny. 

Paweł mówi mi, że jest działaczem literackim – bierze udział w konkursach i turniejach poetyckich, a także zachęca do tego tutejszą młodzież. Po drodze do Kościoła Pokoju nie mogło zabraknąć pytania, co inspiruje go w tym mieście. Czy Świdnica to dobry temat na wiersz?

– Świdnica pojawia się w moich utworach. Tutaj się mieszka, tutaj żyje, tutaj czuje. Te ulice, budynki, miejsca są w moich wierszach. Osoby, które znają Świdnicę, wyczują, że to jest tutaj.

Obiekty sakralne Świdnicy

Kościół Pokoju na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia czegoś wielkiego. Drewniana świątynia otoczona jest drzewami, z tyłu wyłania się cmentarz. Zachwyt czeka na mnie jednak dopiero po przekroczeniu progu. Uwagę od razu przykuwa monumentalny ołtarz. Oczy błądzą, chcąc skupić się na jednym z wielu kolorowych malowideł, płaskorzeźb i  zdobionych elementów. Wrażenie robi także malowany sufit. Stukot naszych butów odbija się echem po pustej świątyni. Spoglądam na Pawła – rozgląda się po wnętrzu z taką miną, jak gdyby widział je po raz pierwszy.

źródło: Wikipedia

Dzwony w kościele po raz pierwszy wybrzmiały w 1657 roku. To największa  barokowa drewniana świątynia w Europie, nie dziwi więc fakt, że znalazła się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.  To także jeden z siedmiu nowych cudów Polski według „National Geographic”. Na początku jednak, jak dowiaduję się od mojego przewodnika, nic nie zapowiadało tego, że budowla stanie się popularna. Katoliccy Habsburgowie pozwolili luteranom na wybudowanie kościoła poza murami miasta. Miał on nie posiadać wież ani dzwonnicy, a wśród materiałów do jego budowy miała być glina, słoma, drewno i piasek. Świątynia z pewnością nie miała zbyt długo przetrwać. Okazało się jednak, że te ograniczenia dodały świdniczanom zapału. Każdy z nich chciał jakkolwiek wspomóc budowę kościoła i przynosił chociażby deskę. W tworzenie zaangażowali się przedstawiciele zarówno szlachty,  jak i mieszczaństwa oraz chłopstwa.

Myślę o tym wszystkim, podziwiając wspaniałą, złotą ambonę. Zauważam reliefy – Wiarę, Nadzieję i Miłość. To właśnie dzięki nim powstał Kościół Pokoju. Uśmiecham się na myśl o przemodlonych tu wiekach.

Widzieliśmy jeden z reprezentatywnych zabytków sakralnych tego miasteczka, ale nie można zapomnieć o Katedrze Świdnickiej. Po raz kolejny dziwią mnie słowa przewodnika. Dowiaduję się, że budowla ma drugą – po Częstochowie – najwyższą wieżę w Polsce. Taka perełka – tak blisko mnie! To miejsce również ma burzliwą historię. Po raz pierwszy została zburzona w 1241 roku przez Tatarów. W 1260 roku powstał kościół drewniany, zaś budowa obecnej katedry rozpoczęła się w 1330 roku. To jedna z największych świątyń Śląska. Po wejściu uderza mnie przepych i wielkość gotyku. Tak, w katedrze świdnickiej zdecydowanie można poczuć się jak mały, nic nie znaczący trybik w wielkiej machinie. Z rzeźb zerkają na mnie święci – ich oblicza wyrażają zadumę, powagę, czasem smutek. Ołtarz i nawa główna są pełne przepychu. Wrażenie robi także ambona. Gdybym miała więcej czasu, przystanęłabym przy każdym z mniejszych ołtarzy i alejek.  Biblijne postaci śledzą mnie wzrokiem. Czuję się oceniana – ja, pielgrzym z wielkiego świata. Tutaj czeka mnie drugi świat.

źródło: Wikipedia

Zgubić się w labiryncie kamieniczek

Wychodzimy na zewnątrz. Ściemniło się. Nie wiem, ile czasu spędziliśmy w kościele, ale czas zdaje się tu płynąć inaczej. Nie tylko w katedrze, ale i całej Świdnicy. Może dlatego Paweł doświadcza tu tak wielu inspiracji. Ja nie inaczej – sama czuję, że w pociągu wyjmę zeszyt i nakreślę kilka zdań o tym, co tutaj zobaczyłam.

Wracamy rynkiem. Latarnie ciepłym blaskiem oświetlają kamieniczki. Podnoszę wzrok ku wieży widokowej, z której jeszcze dzisiejszego ranka rozpoczynałam podróż po perełce Dolnego Śląska. Ten moment wydaje się być bardzo odległy. Świdnica wieczorem wygląda urokliwie, jak wiele małych miasteczek. Moje obcasy głośno stukają po kostce, którą wybrukowano uliczki rynku. Ten odgłos można by pomylić z dorożką. Myślę, że mogłabym się tu zgubić i nie byłoby to wcale takie straszne. Paweł powiedział mi, że wszędzie da się trafić na piechotę w maksymalnie 40 minut.

– Świdnica motywuje mnie do tego, żeby nie była zapomniana –jak widać,  późna pora wywołuje w moim przewodniku nostalgię – Żyjemy w małej miejscowości, dużo osób się zna. Dużo osób niestety również zapomina o tym, żeby Świdnicę reprezentować poza jej granicami – pisać o tym, co się działo. To jest zapomniane. Dzisiaj żyjemy chwilą, zamiast mieć karty pamięci. Uważam, że powinno się to pielęgnować. Stąd biorą się inspiracje – abym mógł coś zostawić dla potomnych. Nie tylko moich, ale i innych świdniczan – może też są takimi sentymentalnymi tworami, jak ja. 

Paweł odprowadza mnie na pociąg. Przed wejściem na dworzec jeszcze raz odwracam się i obejmuję wzrokiem plac Grunwaldzki – równo przycięte krzewy, uprzątnięte alejki. Dalej rozciąga się stare miasto. Labirynt kolorowych budynków. Dworzec jest cichy – zdaje się, że i jego ukołysał świdnicki wieczór. Podstarzały automat szczególnie mnie nie zachęca, karmię go jednak monetą pięciozłotową, a on w zamian wypluwa dla mnie flat white. Uzbrojona w kofeinę zapuszczam się w mozaikę kolorów i dźwięków. Gdzieś tam zapowiadają pociąg, z plątaniny niewyraźnych dźwięków wyłapuję jedynie „Wrocław Główny”. W ten sposób moja podróż się kończy – a może dopiero zaczyna?

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Aktualności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Przy ul. Pomorskiej powstaje trasa rowerowa

Przy ul. Pomorskiej i na placu Staszica powstaje nowa droga dla rowerów. Pierwsze są odcin…