Strona główna Kultura Wprost z naszych marzeń – o płycie „Chopin Project” Polish Cello Quartet w rozmowie z Izabellą Starzec opowiada wiolonczelista Krzysztof Karpeta

Wprost z naszych marzeń – o płycie „Chopin Project” Polish Cello Quartet w rozmowie z Izabellą Starzec opowiada wiolonczelista Krzysztof Karpeta

Krzysztof Karpeta

Izabella Starzec: Druga płyta waszego zespołu Polish Cello Quartet zatytułowana „Chopin Project” mierzy się z dziełami Fryderyka Chopina w brzmieniu wiolonczelowym. Jak wyobrażaliście sobie tę koncepcję aranżacji?

Krzysztof Karpeta: Zaczęliśmy nad nią pracę w pandemii, a z inicjatywą wyszedł Tomek Daroch z naszego kwartetu. Po ustaleniu wspólnego pomysłu na płytę zwróciliśmy się z prośbą o współpracę do kompozytorów: Leszka Kołodziejskiego, Piotra Mossa i Sabiny Meck.

Przyznam, że jestem pełna uznania dla tych aranżacji i wyjątkowej spójności z oryginalnym tekstem nutowym. Czy właśnie takie podejście do muzycznej materii sugerowaliście kompozytorom?

– Cieszę się, że dostrzegła pani tę koncepcję. Tak, robiliśmy to z pełną świadomością, że dotykamy tematu dość kontrowersyjnego, czyli aranżacji Chopina. Mieliśmy więc to bardzo mocno przemyślane i chcieliśmy być jak najbliżej zapisu nutowego utworów Chopinowskich. Każdy z kompozytorów miał inne podejście, przez co, wydaje mi się, uzyskaliśmy różnorodność brzmieniową.

Zależało nam również na tym, by każda z wiolonczel była traktowana równorzędnie, by nasze partie się przenikały, a nić melodyczna była wspólna. Oczywiście nie zawsze to było możliwe z racji specyfiki zapisu oryginału, ale jednak w większości udało się uzyskać taką właśnie narrację.

Digipack_PCQ_Chopin.indd

Nie jest niczym nowym aranżowanie utworów Fryderyka Chopina na różne składy wykonawcze, które zaczęło się już w wieku XIX, by w poprzednim stuleciu poszerzyć to spektrum o jazz. Natomiast myślę o integralności dzieł Chopinowskich z fakturą fortepianową, że nawet przy założeniu bliskości z oryginałem i tak będą odstępstwa. Na jakie kompromisy trzeba było pójść?

– Materiał na płytę wybieraliśmy wspólnie, kierując się nie tylko emocjami, czyli naszym osobistym stosunkiem do poszczególnych dzieł, ale właśnie tym potencjałem, jakie miały w sobie, by w wersji na cztery wiolonczele zabrzmiały naprawdę dobrze. Nie chcieliśmy niczego za wszelką cenę udowadniać, tylko po prostu – chcieliśmy muzykę Chopina usłyszeć na ten skład.

Za życia Chopina dokonywał transkrypcji na wiolonczelę jego przyjaciel Auguste Franchomme, co było dla nas też inspiracją, ale przekonaliśmy się, że (w naszej opinii ) nie najlepiej one brzmią. Franchomme przenosił je do tonacji wygodnych dla wiolonczeli, a to nie tędy droga, jak się okazało. Aby zbliżyć się do oryginału postanowiliśmy się trzymać właściwych tonacji, ponieważ one mają swoje kolory.

Czyli, jak rozumiem, podnieśliście poprzeczkę techniczną i zgodziliście się na pewną niewygodę z punktu widzenia wykonawstwa wiolonczelowego. Czy były też inne trudności, które należało rozwiązać?

– Takim problemem okazała się pedalizacja, która jest możliwa na fortepianie, ale nie na wiolonczeli. Naszym idiomem jest śpiewność i na ten aspekt postawiliśmy, by uwypuklić też tę piękną kantylenę w muzyce Chopina.

Z jakimi opiniami się spotykaliście, biorąc pod uwagę często podnoszony temat tzw. „szargania świętości narodowej”? Co na ten temat mówili sami pianiści?

– Wiemy, że dla wielu purystów różne aranżacje i transkrypcje są trudne do zaakceptowania. Z reguły jednak słyszeliśmy różne konstruktywne i bardzo pozytywne opinie. Trudno porównywać tu oryginał i to, co zaproponowaliśmy – to są różne światy.

Gdy zaczynaliśmy pracę nad tym projektem, to mówiliśmy niektórym naszym zaprzyjaźnionym pianistom, czym się zajmujemy. Patrzyli na to bardzo sceptycznie, w stylu: „chłopaki, ale po co?”. Byli w każdym razie mocno zdystansowani i ostrożni. Gdy pojawili się na koncertach, zmieniali zdanie i „zwracali honor”. Oczywiście nie wszyscy, ale miło, że była to większość.

Mieli też bardzo ciekawe spostrzeżenia i podkreślali wysokie walory kolorystyczne w tym naszym opracowaniu.

Pewnej rzeczy jednak nie udało się osiągnąć w tym zbliżeniu się do oryginału. Mam na myśli zdecydowanie wolniejsze niektóre tempa, co – jak mogę się domyślać – jest pochodną możliwości wiolonczeli.

– Zgadza się. To wynikało po prostu z pewnego limitu prędkości możliwego do uzyskania na wiolonczeli, przy jednoczesnym zachowaniu klarowności przebiegu muzycznego. Na koncertach udaje nam się nieco te tempa podwyższać, ale zawsze mamy na uwadze jakość odbioru. Niektóre tonacje są mniej wygodne dla wiolonczel, a my chcąc pozostać im wierni, musieliśmy pójść tu na pewien kompromis.

Ciekawi mnie, czy w poszczególnych utworach zmienialiście się w swoich rolach, czy też ustaliliście ten „przydział” z góry do każdej kompozycji jednakowo?

– Zmienialiśmy się. My już od lat mamy w sobie ten demokratyczny sposób współpracy, który polega na przekazywaniu sobie prowadzenia. Gdy sukcesywnie otrzymywaliśmy gotowe materiały od kompozytorów, to przyglądaliśmy się im i decydowaliśmy, który z nich któremu z nas będzie lepiej leżał. Deklarowaliśmy więc, co bierzemy. Ta duża zmienność spowodowała, że w opisie płyty nie ujmujemy przy poszczególnych utworach różnic w naszym składzie. Byłoby to bez sensu, zwłaszcza że często w jednym utworze możliwa była wymiana w prowadzeniu. Natomiast w Preludium Des-dur, Walcu cis-moll, Walcu h-moll, czy Etiudzie cis-moll jest jeden muzyk wiodący, bo tak też są te utwory napisane – w stronę kantylenowego, quasi operowego przewodzenia.

 zespół Polish Cello
zespół Polish Cello

Robicie jakieś zmiany podczas prezentacji materiału płytowego na koncertach?

– Tak. Na przykład któryś z nas grał jakiś utwór wiele razy w linii basowej, więc się zmienia i gra coś innego, by – jak to mówimy – nie zasiedzieć się w tej linii melodycznej. Tak w ogóle to transkrypcje nie są naszą główną linią programową. Zakładając przed laty zespół, kierowaliśmy się koncepcją prezentacji kompozycji oryginalnie napisanych na kwartet, i to właśnie jest naszą specjalnością. Ten jednak projekt wyrastał wprost z naszych marzeń i stanowi wyjątek.

Który z tych nagranych utworów jest dla Pana najbliższy emocjonalnie, wyrazowo, artystycznie?

– Trudne pytanie, ale tak w pierwszym odruchu przyszło mi na myśl Preludium Des-dur „Deszczowe”. Sabina Meck tak odczytała Chopina, że za każdym wykonaniem hipnotyzuje mnie ta miniatura. Podobnie Nokturn cis-moll jest bardzo szczególny, ponieważ zadedykowaliśmy go naszym profesorom wiolonczeli, którzy uczyli nas na studiach, byli (i są nadal) naszymi mistrzami.

Jako wiolonczelista chcę podkreślić, że wszystkie utwory zawarte na płycie stanowiły dla nas swego rodzaju wyzwanie, wnosząc nowe wartości do zespołu. Przygotowując aranżacje Chopina, wiele się nauczyliśmy na nowych płaszczyznach kameralistyki.

Poproszę o jakiś konkret.

– Na przykład rubata. Na fortepianie realizuje je jedna osoba, decydując o każdym jego niuansie. Tu mamy kwartet i kluczowe jest wzajemne wyczucie się. Nigdy wcześniej nie pracowaliśmy w ten sposób. Musieliśmy wdrożyć pewne techniczne ćwiczenia, by tę frazę rozłożyć w czasie, by rubato też się równomiernie realizowało. Takie przekazywanie sobie nawzajem pałeczki. W każdym razie ogrywaliśmy materiał na koncertach przez dwa lata zanim dojrzał do poziomu płytowego.

Przy tej okazji bardzo chcę podziękować ekipie nagraniowej za współpracę, a w szczególności Agnieszce Szczepańczyk i Antoniemu Grzymale.

Myślę, że płyta świetnie się teraz wpisuje w czas rocznicy urodzin Fryderyka Chopina, które minęła kilka dni temu 1 marca – warto zrobić komuś piękny i wartościowy prezent. Ja w każdym razie też czekam z niecierpliwością na Wasze kolejne koncerty z tym programem.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Od wtorku do poniedziałku na jednym bilecie za 59 zł!

W przyszłym tygodniu czekają nas dwa świąteczne dni, dzięki którym można wydłużyć weekend.…