Strona główna Kultura Wrocławskie przyjaźnie Witolda Lutosławskiego – z Zofią Owińską, wieloletnią dziennikarką radiową, rozmawia Izabella Starzec

Wrocławskie przyjaźnie Witolda Lutosławskiego – z Zofią Owińską, wieloletnią dziennikarką radiową, rozmawia Izabella Starzec

Zosia Owinska

Siódmego lutego mija 30 lat od śmierci Witolda Lutosławskiego – jednej z najważniejszych postaci życia muzycznego w Polsce, patrona wrocławskiej Filharmonii. Dzięki Twoim osobistym kontaktom z kompozytorem oraz bogatej działalności dziennikarskiej mogła przed laty powstać książka  „Lutosławski o sobie” w Wydawnictwie słowo/obraz/terytoria. Chciałabym przypomnieć ten moment, w którym artysta pojawia się w życiu Twojej rodziny.

Zofia Owińska: Państwo Lutosławscy przyjechali do naszego domu po raz pierwszy w 1956 roku. Przyczyna była dość prozaiczna. Witold Lutosławski miał jakieś kłopoty stomatologiczne i jeden z naszych warszawskich przyjaciół, Tadeusz Marek – muzykolog, autor biografii o Franciszku Schubercie – namówił kompozytora, by pojechał do Wrocławia i zgłosił się do mojego Taty, lekarza, który miał mu pomóc. Państwo Lutosławscy przyjechali, zameldowali się w hotelu, przyszli do gabinetu, a po zabiegu kompozytor stwierdził, że niestety nie będzie mógł kontynuować leczenia, ponieważ wyrzucają ich z hotelu z racji przyjazdu jakiejś drużyny piłkarskiej. Tato zaproponował pobyt u nas. I tak to się zaczęło. Potem, ilekroć państwo Lutosławscy przyjeżdżali do Wrocławia, zawsze zatrzymywali się u nas.

List Witolda Lutosławskiego do prof. Tadeusza Owińskiego
List Witolda Lutosławskiego do prof. Tadeusza Owińskiego

Jakie to były okazje?

– Przeróżne. Spotkania kompozytorskie, koncerty, Wtorki Muzyczne w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, i tak w zasadzie niemal przez 40 lat ilekroć byli we Wrocławiu, mieszkali u nas na Zaciszu.

Niejako dorastałaś przy boku Witolda Lutosławskiego, poznawszy go jako dziecko, a później w dorosłym życiu przeprowadzając z nim liczne wywiady na rzecz anteny radiowej, z którą byłaś przez lata związana. Jakie są Twoje obserwacje względem tej niezwykłej osobowości?

– Rzeczywiście, kiedy przyjechali po raz pierwszy do nas, byłam niespełna 10-letnią dziewczynką. Przyznaję jednak, że słabo pamiętam tamte czasy – to już tyle lat minęło… Jednak jest rzecz, która powtarza się w moich wspomnieniach. Otóż Danusia i Witold byli ludźmi niezwykłej kultury. Kiedy do nas przyjeżdżali, to nie czuło się w ogóle ich obecności. Wtapiali się w dom, bardzo byli uważni, punktualnie  pojawiali się na posiłkach, nie sprawiali absolutnie żadnego kłopotu.

Te pobyty to chyba było dla Was swoiste święto?

– Gdy przyjeżdżali, schodziła się cała rodzina na wspólny obiad czy kolację. Lutosławscy zawsze byli ciekawi, co u nas, dopytywali się, co się u kogo wydarzyło. Czuliśmy się w ich towarzystwie znakomicie, bez jakiegokolwiek dyskomfortu, że mamy do czynienia z wielkim kompozytorem, który bywa na prawdziwie wielkich salonach z najwybitniejszymi artystami naszych czasów.

Czy Wasze rozmowy toczyły się również wokół muzyki?

– Rzadko rozmawialiśmy o muzyce. Przyznam, że miałam tak wielki szacunek do niego, że nie zawsze śmiałam pytać o wiele spraw. Owszem, o kontakty z artystami tak – w końcu przyjeżdżał z wielkiego świata, gdzie spotykał Rostropowicza, Annę Sophie-Mutter i wiele innych znakomitości. Rozmawialiśmy o koncertach i ludziach, natomiast o samej muzyce bardzo rzadko. Za to dość często toczyły się rozmowy o polityce. Lutosławscy, podobnie jak moi rodzice, nienawidzili komunizmu. Innym tematem były wspomnienia wojenne, bo Lutosławski w czasie wojny był krótko radiotelegrafistą a mój tato, który brał udział w Powstaniu Warszawskim, też był radiotelegrafistą. Były więc różnego rodzaju wspólne tematy.

Jak rozumiem, w pracy dziennikarskiej były to jednak przede wszystkim rozmowy o muzyce.

– Gdy nagrywałam z nim wywiady dla radia to oczywiście pytałam o różne kompozycje. Miałam też takie przekonanie, że w pewnym momencie trzeba wykorzystać tę naszą zażyłość, czy nawet wieloletnią przyjaźń, by poprosić go o dłuższą rozmowę. W 1991 roku podzieliłam się tą myślą z Danusią Lutosławską, ale zaznaczyłam, że mam pewne opory. Wynikały z tego, że Witold bardzo często podkreślał, że ma zagospodarowaną każdą minutę swojego życia i szkoda mu każdej chwili niewykorzystanej dla muzyki. Danusia zasugerowała, bym napisała do niego list. Lutosławski natychmiast odpowiedział wyrażając zgodę i wyznaczył termin. Na wywiad pojechałam do Warszawy. Pierwsza część rozmowy dotyczyła biografii kompozytora, a druga była o muzykach, wielkich znakomitościach, które spotkał w ciągu swojego życia i o utworach, które komuś dedykował. Opowiadał też o swojej muzyce i o tym, co dla niego było ważne i było istotą jego muzyki.

Z tej rozmowy powstała książka. Czy jeszcze jest dostępna na rynku?

– Książka miała bardzo niski nakład i szybko się rozeszła. Dodam, że gdy się ukazała, a było to już ponad 10 lat temu, to bardzo ważnym przeżyciem dla mnie była rozmowa z pasierbem Witolda Lutosławskiego – Marcinem Bogusławskim. Zadzwonił wtedy do mnie i powiedział, że jest to najważniejsza książka o jego ojczymie.

okladka ksiazki o Lutoslawskim 001

Publikacja jest bogato ilustrowana różnymi prywatnymi materiałami, jak np. kartkami pocztowymi pisanymi przez kompozytora do Ciebie. Brakuje natomiast waszych zdjęć. Dlaczego?

Bardzo sympatycznie napisał Grzegorz Michalski we wstępie do tej książki, że jest ona inna niż wszystkie, ponieważ mogłam liczyć na serdeczność, na jaką nie mógł liczyć żaden inny dziennikarz. Z tego właśnie wynikała duża otwartość, na jaką zdobył się Lutosławski. On w środowisku muzycznym miał opinię osoby pomnikowej, a w tej rozmowie nie jest pomnikowy. Jest człowiekiem ciepłym, serdecznym, ma rodzinę, opowiada o swoim dzieciństwie i młodości. Mówił też o swojej matce i jej ciężkiej chorobie, która spowodowała, że wczesne jego lata nie były takie łatwe. Przyznaję, że poczułam się bardzo niezręcznie, bo powiedział to publicznie po raz pierwszy. Zapytałam wtedy, czy nie pominąć tego wątku, na co odparł, że taka była prawda i niech tak zostanie.

Karta tytułowa utworu dedykowanego Zofii Owińskiej
Karta tytułowa utworu dedykowanego Zofii Owińskiej

W książce jest też rękopis i nutki utworu na cztery ręce, który Witold Lutosławski skomponował specjalnie dla Ciebie. Datowany na 1957 rok, nosi tytuł „Zasłyszana melodyjka”. Z kim go wykonywałaś?

– Z Elżbietą Broniewską. Grałyśmy w studiu radiowym i mam nawet nagranie tego utworu oraz nuty w dużym formacie przepisane przez Danusię Lutosławską, a na egzemplarzu jest dedykacja Witolda. Natomiast wiele lat później kompozytor robił porządki w swoich rękopisach i wysłał mi w kopercie oryginał. Myślę, że jest to jeden z bardzo niewielu rękopisów Lutosławskiego, jakie są w Polsce, ponieważ on całą swoją spuściznę przekazał Fundacji Sachera w Szwajcarii.

Co dała Ci ta znajomość?

– Myślę, że dzięki niemu otarłam się o świat wielkich artystów, co dla mnie było wspaniałą nauką. Przebywanie z taką osobowością było bezcennym doświadczeniem – obserwujesz, widzisz, jak się zachowuje, co mówi, jaki był wzajemny stosunek Danusi i Witolda. Dla mnie to było coś niezwykłego –  jedno z najpiękniejszych małżeństw jakie widziałam w swoim życiu. Mieliśmy okazję na nich patrzeć z bliska, z jaką serdecznością i życzliwością odnosili się do siebie, jak sobie pomagali. No i czytali sobie na głos książki, co było niezwykłe.

A wiesz, było coś, co mogło zmienić moje życie. Otóż Lutosławski nie miał sekretarza, nikogo, kto prowadziłby mu korespondencję a podczas jego nieobecności załatwiał sprawy związane z jego działalnością kompozytorską. Gdy kończyłam studia zapytał, czy nie byłabym zainteresowana prowadzeniem jego sekretariatu. Ja miałam jednak wtedy głowę pełną różnych pomysłów i wyjazd do Warszawy wydawał mi się zupełnie absurdalny. Nie zdecydowałam się.

Nie żałowałaś tej decyzji?

– Nie, zaangażowałam się bardzo w pracę radiową i to dało mi wiele satysfakcji. Miałam wspaniałą pracę, spotykałam masę interesujących ludzi, robiłam to, co kochałam naprawdę i co dawało mi ogrom satysfakcji. Przez ponad dekadę miałam szczęście tworzenia i potem kierowania zespołem świetnych dziennikarzy radiowych, wtedy nowo powołanego do życia Programu Miejskiego Radia Wrocław (1992 r.), obecnie Radio RAM. To był niezwykły czas. Tak się życie potoczyło i jestem z tego zadowolona.

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Od wtorku do poniedziałku na jednym bilecie za 59 zł!

W przyszłym tygodniu czekają nas dwa świąteczne dni, dzięki którym można wydłużyć weekend.…