Strona główna Kultura Cykl Dwa Miasta – recenzja Olgi Szelc

Cykl Dwa Miasta – recenzja Olgi Szelc

Seria książek wrocławskiej pisarki Moniki Kowalskiej „Dwa Miasta” to opowieści o Lwowie i Wrocławiu, którym wydarzenia ostatnich miesięcy dopisały mocną puentę.

W części pierwszej cyklu Dwa Miasta, czyli w „Lwowskiej Kołysance” podążamy za główną bohaterką, Adelą Szubą, przez ulice i place przedwojennego Lwowa, podziwiamy witryny eleganckich sklepów, zaglądamy do handlarza starzyzną, szukamy ciepłego palta dla jej młodszej siostry na placu targowym, czujemy zapach dymu z ogniska wokół którego siedzi młodzież za sztreką, słyszymy głosy dziewcząt śpiewających w chórze kościelnym prowadzonym przez proboszcza Maślankę. Adela jest naszą przewodniczką, dzięki niej wiemy, co Lwowianie jedli, jak i gdzie pracowali, jak się ubierali, jak się bawili, jak lubili spędzać wolny czas, jak mówili (prawie słyszy się ten śpiewny akcent, wiadomo, że taki był „tylko we Lwowie”). Dowiadujemy się, gdzie mieszkali, w jakich warunkach, jak miasto złociło się jesienią i jak wyglądało zimą, wiosną i latem.

Czytamy o tym świecie z drżeniem, bo wiemy, co będzie dalej, co ich spotka. Usłyszeliśmy już o tym od naszych bliskich, uczyliśmy się na lekcjach historii. Ale chcemy świat Lwowa, tamtego Lwowa, chłonąć i odtwarzać w wyobraźni.

Sporym atutem powieści są wykreowane przez Monikę Kowalską postacie. To ludzie z krwi i kości, żadne tam mdłe ideały. Na pierwszym planie jest wspomniana już Adela. Inteligentna, zaradna nastolatka o umyśle dorosłej kobiety. Córka kolejarza i zubożałej arystokratki. Dziewczyna, której nie dane było się dalej kształcić, choć jest zdolna, ale za to uczy się chciwie prosto z życia. Wychowana w biedzie, wie, co to głód i brak podstawowych rzeczy, ale ceni nade wszystko lojalność wobec rodziny, przyjaciół, opiekę nad słabszymi i samodzielność. Tej ostatniej Adeli nie brakuje, jak również zadziornego charakteru i czasem – niewyparzonego języka. Nieraz przyniosą jej kłopoty. Adela czuje się także odpowiedzialna za młodsze siostry: nieusłuchaną Józkę i małą Nelkę, ale też bywa, że ma żal do matki za jej dystans i – zdaniem Adeli – nieokazywanie uczuć.

Pomimo biedy i zdarzających się nieporozumień w rodzinie Szubów jest miłość, mocna więź, która przed laty połączyła Julię Podhorecką, kobietę ze skomplikowaną przeszłością i Pawła, prostodusznego kolejarza. Oboje wierzą, że nic nie zdoła ich rozdzielić. Tych dwoje ma także mroczną tajemnicę.

„Lwowska Kołysanka” to jednak nie tylko opowieść o rodzinie, dorastaniu, dojrzewaniu, pierwszej miłości i zdradzie. To również historia o wielonarodowym mieście i napięciach pomiędzy jego mieszkańcami: Polakami, Ukraińcami, Żydami, Bułgarami, pomiędzy bogatymi dzielnicami a ubogimi przedmieściami. Autorka nie idealizuje żadnej z relacji i jest w tej powieści sporo naturalizmu. Spotkamy historie związane z losem niechcianych dzieci, umierające, porzucone noworodki, prostytucję, molestowanie pracownic domowych, przemoc, głód, nędzę materialną i moralną, zdarzającą się zresztą nie tylko w biednych dzielnicach.

Obserwujemy system społeczny pełen niesprawiedliwości. Gdy Adela próbuje ochronić małego chłopca, nad którym znęca się matka, nic nie może wskórać. Cudem udaje się jej wybrnąć z kłopotów, a i to dlatego, że posterunkowy ma słabość do tej ładnej, pyskatej dziewczyny. Nie zawsze jednak Adela ma tyle szczęścia i będzie płaciła cenę za swoje wybory. Jest jednak wierna sobie. Nie dzieli ludzi na narodowości, nie kocha za coś. Przez to nieraz przekona się, z kim naprawdę przestaje. Gdy zatrudnia się u zamożnych Żydów, wielu znajomych ma jej to za złe, choć przecież wykonuje uczciwie trudną pracę. Inni z kolei krzywo patrzą na jej przyjaźń z Ukraińcem, który pochodzi z polsko-ukraińskiej rodziny.

Nadchodzi rok 1939 i nad Lwowem zbierają się ciemne chmury. Nadciąga wojna. Ta ostatecznie sprawdzi w ludziach otaczających Szubów dobro i zło. Rodzina musi uciekać z miasta, nękanego nalotami i szabrowanego przez opryszków. Czy znajdą dach nad głową? Czy uda im się pomóc Poldzie, przyjaciółce Ady, która wdała się w podejrzaną znajomość? Jakie okropności przyjdzie im oglądać w krwawiącym mieście i poza nim?

Powojenne losy rodziny Szubów autorka kreśli w dwóch kolejnych tomach „Wrocławskich tęsknotach” i „Spełnionych Obietnicach”. „Wrocławskie tęsknoty” opisują miasto, które odbudowuje się i tętni życiem. Kiedy autorka pisze o zakupach na placu Nowy Targ, mam od razu przed oczami zdjęcie, na którym ciąg budynków dochodzących do Hali Targowej to niemal same gruzy. Została jedynie kamieniczka przy Hali. W późnych latach 50. zbudowano tu modernistyczne bloki, ale sam plac jeszcze dość długo był miejscem targowym.

Bohaterowie są świadkami tego, jak buduje się polski już Wrocław, a stare rany miasta zabliźniają się nowymi budynkami. Wciąż jednak obecny jest w nim Breslau, pojawia się w napisach na ścianach, na starych szyldach, w ocalałych kamienicach, w rzeczach mieszkańców, którzy odeszli i istnieje w tych, którzy zostali. Jak Inga, breslauerka, która zaprzyjaźni się z Józią i która będzie jej to nieistniejące miasto pokazywała, będzie niejako przewodniczką w krainie duchów.

Szubowie wrastają powoli w Wrocław – poprzez pracę, przyjaźnie, problemy, radości dnia codziennego, kolejne pokolenia przychodzących na świat dzieci. W ich sercach ciągle jest obecny Lwów i zawsze będzie, ale te serca zaczynają też bić dla stolicy Dolnego Śląska. Ta opowieść o dzielnych ludziach, którzy podźwignęli się z wojennej zawieruchy, także i Wam zapadnie w serca.

Fabuła trzeciego tomu „Spełnionych obietnic” koncentruje się na losach powojennych mieszkańców i na urodzonych już w polskim mieście dzieciach. Siostry Szuba: Adela, Józka i Nelka stają się dojrzałymi kobietami, żyjącymi w rzeczywistości socjalistycznego kraju. Dokonują też życiowych wyborów, które wcześniej byłyby nie do pomyślenia. To również opowieść o sile relacji i mocy rodziny. Wspierają się siostry Szuba, ale także ich sąsiedzi i znajomi. Tam, gdzie Monika Kowalska pisze o dzieciach Adeli, pojawia się nadzieja, że ich życie – mimo wszystko – będzie lepsze, choć Róża jako dziecko choruje poważnie na płuca, a Tadeusz traci w pewnym momencie ważną dla niego osobę.

W powieści nie brak jednak problemów, takich jak antysemityzm i wyjazdy z Polski przyjaciół Adeli w roku 1968. Przybrany wuj jej dzieci jest prześladowany z powodu swojego żydowskiego pochodzenia. Ten wyjazd jest dla wszystkich tragedią. Dziś dla nas nie jest problemem odwiedzanie znajomych, którzy zdecydowali się na emigrację, bo granic w Unii właściwie nie ma, wtedy – było to rozstanie na zawsze. Jest w książce mowa o brakach w zaopatrzeniu, o zapobiegliwości gospodarskiej rodzin, pomysłowości, ale i uzależnieniach i przemocy w rodzinie, które w większości są lekceważony, a kobiety zostają same z bagażem ciężkich doświadczeń (czego przykładem jest Adela). Jest też tęsknota wyrażana w listach, które krążą między bohaterami i bohaterkami.

Są także dwie podróże do Lwowa. Jedna, którą odbywają Jędrzej z Różą i Tadeuszem jeszcze za czasów ZSRR – trudna, traumatyczna, smutna i druga, którą w posłowiu opisuje autorka. Wraz z mężem i córkami wybrała się do Lwowa jeszcze przed pandemią w 2020 roku. W mieście wędrowała śladami swojej rodziny…

Książkę zamyka tekst o lutym 2022. Na Lwów lecą rosyjskie rakiety i – czytając ostatnie słowa powieści – nie sposób nie czuć gniewu i smutku. W tym fragmencie Monika Kowalska przytacza zapiski z dziennika swojej ciotki o II wojnie światowej.

Od lutego 2022 aż do teraz wrocławianie (którzy przecież są w sporej liczbie z pochodzenia lwowiakami lub ich rodziny mieszkały w dzisiejszej Ukrainie) wspierają i pomagają rodzinom uchodźczym. Znów połączyły się dwa nasze miasta – tym razem dzięki pomocy i solidarności. Ani Ukraińcy, ani my tego z pewnością nie zapomnimy. I jak w dzienniku ciotki Moniki Kowalskiej – ta wojna też się skończy. Trzeba w to wierzyć. Pojedziemy jeszcze do Lwowa, odwiedzimy przyjaciół, zwiedzimy to piękne miasto, przystaniemy na uliczkach Zniesienia, poszukamy śladów historii. Tej historii, która nas łączy, nie dzieli.

Cała seria Dwa Miasta została napisana z wielką wrażliwością i zaangażowaniem. I to się po prostu czuje. Od razu darzy się sympatią Adelę, Józkę, Nelkę, Julię oraz innych niemniej ważnych bohaterów – kolejne pokolenia pojawiające się już we Wrocławiu. Czytając, pomyślałam też, że cykl jest niemal gotowym scenariuszem na film. Sceny same się pojawiają, wystarczy zamknąć oczy po każdym z kolejnych rozdziałów.

Czy spotkamy jeszcze Szubówny i ich dzieci, przyjaciół, ukochanych i sąsiadów na kartach kolejnej – czwartej części? Mam nadzieję, że tak.

Olga Szelc
KSIĄŻKI POD RĘKĄ

 

Pokaż więcej podobnych wiadomości
Pokaż więcej w Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

Miniwyprawy. Park Grabiszyński – co słychać w miejskiej puszczy?

Gdy w centrum miasta męczy upał, warto wskoczyć w tramwaj 11 lub 4 lub na rower i pojechać…